1 września 2012

Pod Wołowiec na koniec wakacji

Wakacyjny czas powoli dobiega końca. Zanim rozpocznie się szkoła, postanawiamy pojechać na ostatnią wakacyjna wycieczkę rowerową. Tym razem nie będzie to pętla, ale prosta trasa tam i z powrotem w góry. Wyjeżdżamy w grupie trzyosobowej o 8:30 i po krótkiej wspinaczce do Gronika zjeżdżamy do Chochołowa. Prognozy nie przewidywały deszczu, ale słońce cały czas schowane jest za chmurami. Niedługo po przekroczeniu granicy słowackiej skręcamy w lewo do Oravicy. Ruch na drodze jest niewielki, możemy jechać obok siebie i spokojnie rozmawiać. Za basenami termalnymi w Oravicy droga wiedzie stromo pod górę na wysokość 940 m. Pod koniec nachylenie wynosi 12 %. Dobrze, że nie ma upału i jazda nie jest ciężka. Po zjeździe do Zuberca rozpoczyna się wspinaczka na serio. Jedziemy przepiękną doliną Roháčską, podziwiając przyrodę i zdumiewając się małą ilością turystów. Na pewno w tym czasie na drodze do Morskiego Oka są nieprzebyte tłumy. Im jedziemy wyżej, tym droga robi się coraz bardziej stroma i coraz częściej musimy robić przerwy "na zdjęcie". Ostatnie metry to już naprawdę mozolna wspinaczka w tempie 5 km/h. Wreszcie docieramy nad Ťatliakove pleso, położone na wys. 1370 m. i naszym oczom ukazuje się przepiękny widok granicznego pasma Tatr Zachodnich: Grzesia, Rakonia i Wołowca. Widok, który rekompensuje wszelkie trudy rowerowej wspinaczki.
Zza chmur wychodzi słońce, a my w tak pięknych okolicznościach przyrody odpoczywamy dłuższą chwilę nad stawem i zjadamy nasze zapasy żywnościowe. Chciałoby się siedzieć tak nad wodą i patrzeć na te góry cały dzień, ale pora wracać. Spinamy mocno kaski, łapiemy za kierownice i rozpoczynamy szaleńczy zjazd. Droga jest stroma, prosta, właściwie bez zakrętów, więc szybko przekraczamy 60 km/h i pędzimy w dół przy dźwięku dzwonka, który uprzejmie zachęcał pieszych do zejścia na bok. Z prędkością dochodzącą do 70 km/h dojeżdżamy do szlabanu na końcu drogi. Szymek postanawia ominąć szlaban sprytnym manewrem, niestety z powodu dużej prędkości kończy się to poślizgiem, lądowaniem, upadkiem roweru do rowu i skoszeniem znaku (na zdj.). Na szczęście lądowanie okazało się niegroźne, nie licząc zdartego naskórka na małym palcu u ręki. Cały zjazd do Zuberca trwa 12,5 km. Dalej sprawnie pokonujemy kolejne górki, mimo że niektórym doskwiera ból pewnej rowerowej część ciała. Na szczęście cały czas ruch na drodze jest niewielki, więc jazda jest przyjemna. Po południu dojeżdżamy do Zakopanego, wszyscy zadowoleni z tej ostatniej wakacyjnej wycieczki.
Więcej zdjęć pod tym linkiem.

W tle Tatry Zachodnie

Ťatliakove pleso


Szykujemy się do szaleńczego zjazdu

Szymek kończy zjazd skoszeniem znaku



Wakacyjna pętla orawska

Korzystając z czasu wakacji, wyruszamy na wycieczkę rowerową. Tym razem skład jest szczupły, trzyosobowy. W planie mamy objazd jeziora Orawskiego. Wyruszamy o 8:00 rano, mając nad głową wiszące chmury. Miało być słonce, a zapowiada się deszcz. Może za granicą będzie cieplej? Póki co jest zimno i w takich warunkach przez Chochołów wjeżdżamy na Słowację. Pierwsze 28 km to, z małymi wyjątkami, droga w dół do wysokości ok. 600 m. Za miasteczkiem Trstená skręcamy na północ i dojeżdżamy do jeziora Orawskiego. Koło tamy robimy pierwszy postój na II śniadanie i nagle zaczyna padać ulewny deszcz. Chowamy się pod wiatą i postanawiamy przeczekać opad. Na szczęście deszcz po krótkiej chwili ustaje i możemy jechać dalej wzdłuż brzegu. Kolejny odpoczynek połączony z sesją zdjęciową robimy na przystani. Wychodzi słońce i od razu robi się gorąco. Obserwujemy mały statek, który rozpoczyna wycieczkowy rejs po jeziorze. W Námestovie robimy szybkie zakupy, żegnamy się z jeziorem i wracamy do ojczyzny, kierując się na Lipnicę. Droga do granicy jest wyremontowana i jedzie się bardzo wygodnie. Na krótkim podjeździe przed Jabłonką, mimo że jedziemy dość szybko, wyprzedza nas bez większego trudu jakiś zagraniczny sakwiarz, jadący z pełnym bagażem. Kiedy jesteśmy na szczycie wzniesienia, on już jest ledwo widoczny na horyzoncie. Ech, w takim tempie, można by pokonywać dziennie 200 km na wyprawach. Z Jabłonki jedziemy do Czarnego Dunajca, ale zanim wjedziemy do miasteczka, skręcamy w prawo, aby przejechać na skróty przez las. Odcinek terenowy okazuje się ładny, ale dość trudny. Droga jest lekko utwardzona, ale co kilkaset metrów przeszkodą są kałuże i błota. Tempo jazdy bardzo spada. W kilku miejscach musimy omijać rozlewiska, prowadząc rowery przez las. Dojeżdżamy do kapliczki św. Huberta, a dalej, na szczęście, jest już nowa asfaltowa droga. W Podczerwonem zatrzymujemy się na pyszne lody z własnego wyrobu. Jesteśmy już trochę zmęczeni, więc niezbyt szybko podjeżdżamy do Zakopanego. Przed Kirami na moim liczniku pojawia się okrągła liczba 15000. Tyle kilometrów (w przybliżeniu) wykręciłem od 2007 r., głównie podczas wielodniowych wypraw. Oby tak dalej. Kończymy wycieczkę w dobrych humorach i umawiamy się na podobny 100-kilometrowy wyjazd w następnym tygodniu.
Więcej zdjęć pod tym linkiem.

Wjeżdżamy na Słowację

Nad jez. Orawskim

Odcinek terenowy

Kapliczka św. Huberta przy drodze do torfowiska




Le Tour des Alpes - relacja dzień po dniu

Zapraszam do lektury relacji dzień po dniu z wyprawy Le Tour des Alpes:

Włochy:
Dzień 1.               Dzień 2.               Dzień 3.
Dzień 4.               Dzień 5.               Dzień 6.
Dzień 7.               Dzień 8.               Dzień 9.

Francja:
Dzień 10.             Dzień 11.             Dzień 12.
Dzień 13.             Dzień 14.             Dzień 15.
Dzień 16.             Dzień 17.             Dzień 18.
Dzień 19 i 20.