30 sierpnia 2012

Dzień 1: Zakopane - Hodoš

Polska, Słowacja, Węgry, Słowenia
45 km
Jeden z czterech węgierskich pociągów

Przed północą wyjeżdżam z domu. Jest ciepła, pogodna noc. Na niebie świecą gwiazdy. Jadę w kierunku granicy słowackiej. Przede mną 30-kilometrowy odcinek drogi na stację kolejową. Przy wylocie Doliny Chochołowskiej muszę się ubrać, bo robi się coraz chłodniej. Jazda jest przyjemna, bo droga prowadzi cały czas w dół. Po godz. 1:00 jestem na stacji Trstená. Koło budki zawiadowcy rozkładam karimatę i układam się do snu na kilka godzin, bo pociąg mam po 4:00.
Jest jeszcze ciemno, gdy ładuję się z rowerem do vlaka. To pierwszy z wielu pociągów, którymi będę jechał przez najbliższe dwa dni. Następna przesiadka na stacji Kraľovany. Rower pakuję do przedziału bagażowego i dojeżdżam do Bratysławy. Na dworcu jem wielką pizzę i wsiadam do luksusowego pociągu RegioJet. Jest klimatyzacja, świeża prasa i darmowe WiFi. W takich warunkach docieram do Komárna na granicy węgierskiej. Po wyjściu z pociągu uderza mnie fala gorąca. Jest sporo ponad 30 st. Przejeżdżam Dunaj, w Komárom kupuje bilet i wsiadam do węgierskiego klimatyzowanego pociągu. Jeszcze 3 przesiadki czekają mnie w tym pierwszym dniu wyprawy. W pociągu do Győr spotykam miłego Słoweńca, który jedzie do Wiednia kolarką z wielkim workiem na plecach. Kolejny skład nie ma przedziału rowerowego, ale jest dużo miejsca na korytarzu, a pociąg jest prawie pusty. Za oknem krajobraz jest monotonny, więc śpię cały odcinek. Na kolejnej stacji Celldömölk jest sporo zamieszania, bo w jednym czasie odjeżdżają  4 pociągi w 3 kierunkach. Mój pociąg jest opóźniony i nie ma wagonu rowerowego. Ładuję się do pierwszego wagonu za lokomotywą. Na szczęście nie jest ciasno i rower nikomu nie przeszkadza. Zbliża się wieczór, ale cały czas jest gorąco. Ostatnia tego dnia przesiadka jest w Zalaegerszeg. Miły konduktor z poprzedniego składu wskazuje mi mały szynobus (na zdj.). W środku jest miejsce na rower, a ludzi garstka. Pewnie reszta ogląda Euro. Po zmroku dojeżdżam do Őriszentpéter, a następnie jadę 10 km do granicy słoweńskiej. Koło stacji Hodoš kładę się na polu i zasypiam na kilka godzin. Tak mija pierwszy dzień wyprawy, spędzony w 7 pociągach. Ze smutkiem stwierdzam, że podróż z rowerem w pociągach słowackich i węgierskich jest o wiele przyjemniejsza i mniej problemowa, niż w składach należących do wszelakich spółek PKP. Czy to się kiedyś zmieni?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz