24 października 2007

30 sierpnia 2007

Pocztówka z Bornholmu


Jestem okazyjnie w sieci, więc na razie tylko pocztówka.
Było cudownie - 7 dni, 324 km, rower, wyspa i ja...

3 lipca 2007

Popatrzcie zatem, jak to było...

W tak pięknych okolicznościach przyrody

Mazury
Wyprawę rowerową zacząłem od Mazur. Korzystając z usług PKP Przewozy Regionalne przemieściłem się do stacji Czerwonka koło Olsztyna, a następnie przejechałem do Rynu nad jeziorem Ryńskim.Po pięciu dniach żeglowania na jachcie pojechałem dalej.


Suwalszczyzna
Mazury bardzo mi się podobały, ale Suwalszczyzna to po prostu bajka! Spędziłem tam 5 dni z rowerem, pokonując ponad 300 km.


Pierwszy dzień
Tego dnia przejechałem 77 km na rowerze (z Rynu do Giżycka i z Olecka do Smolnik) oraz 75 pociągiem (z Giżycka do Olecka). Najgorszy był ostatni odcinek, kiedy to przedzierałem się przez las koło jeziora Jaczno. Pokonanie tego fragmentu na piechotę jest trudne, a co dopiero z rowerem obciążonym bagażem i to jeszcze po obfitych opadach deszczu. Szkoda, że nie mam zdjęć, ale zwyczajnie nie miałem już siły.



Drugi dzieńTo była niedziela. Przejechałem 70 km na północ Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Po drodze były słynne wiadukty w Stańczykach, trójstyk granic (polskiej, rosyjskiej i litewskiej), farma wiatrowa na Rowelskiej Górze i mnóstwo innych atrakcji.

Trzeci dzień
Tego dnia nadszedł mały kryzys. Rano wszystko mnie bolało, choć przejechałem przez 2 dni tylko 145 km. Tym razem wyjechałem na południe. W Gulbieniszkach zaliczyłem suwalską Fudżijamę, czyli Górę Cisową - wzniesienie w formie stożka, z którego można podziwiać cały Suwalski Park Krajobrazowy. Następnie pojechałem nad jezioro Szelment, a stamtąd na przedmieście Suwałk, gdzie znajduje się cmentarzysko Jadźwingów. W drodze powrotnej odwiedziłem dwa głazowiska - Rutka i Błachanowo, objechałem Hańczę i wróciłem do Smolnik.


Czwarty dzień
Czwartego dnia pobytu na Suwalszczyźnie odczuwałem już w nogach wykręcone 200 km. Do tego jeszcze prognozy zapowiadały załamanie pogody i burze. Postanowiłem zatem wyruszyć na jakąś lekką przejażdżkę, żeby się nie zmęczyć i w razie potrzeby szybko wrócić na nocleg. Ruszyłem na Wiżajny. Jechało się lekko, a do tego wyszło słońce. Udałem się zatem do Puszczy Rominckiej. Postanowiłem odszukać głazy myśliwskie cesarza Wilhelma. Niestety, poszukiwania głazów się nie udały, a na skraju puszczy dopadła mnie zapowiadana burza. Pierwsze krople deszczu dopadły mnie pod zabytkowym wiaduktem w Kiepojciach. To były naprawdę dramatyczne chwile. Miałem wprawdzie płaszcz przeciwdeszczowy, ale nie chroni on przed piorunami. Raz za razem grzmoty przybliżały się, aż nagle walnęło tak blisko, że myślałem, że to w mój bagażnik! Błysk i huk jak eksplozja bomby! Za jakieś 2 km znalazłem przystanek i tam schroniłem się przed dalszą ulewą. Kiedy deszcz trochę zelżał ruszyłem w dalszą drogę. To było naprawdę ciężkie 30 km w deszczu i pod wiatr. Ale najważniejsze było to, że przeżyłem.

Podlasie
Ze Smolnik pojechałem na Podlasie. Ponieważ wiał silny wiatr dojechałem do Suwałk, a dalej już pociągiem do Bielska Podlaskiego. Ostatniego dnia wyprawy, znowu pod wiatr, przejechałem z Bielska do Szepietowa i dalej już pociągiem .

W sumie przez 5 dni pokonałem 350 km w słońcu, deszczu, z wiatrem i pod wiatr.
Spędziłem cudowne chwile w przepięknych okolicznościach przyrody. Cudownie.

16 czerwca 2007

Lasy Janowskie

Czerwiec jednak w siodełku. Dziś wraz z moim kolegą Grzegorzem pojechaliśmy na piękną wycieczkę rowerową po Lasach Janowskich. Ale po kolei, zacznę od kolei.

Który wagon jest ostatni?
Od dziś wiem, że to nie takie oczywiste. Jak wiadomo, rower można przewieźć w pierwszym przedsionku pierwszego wagonu lub ostatnim przedsionku ostatniego wagonu w składzie pociągu. Z tym nastawieniem czekaliśmy z Grzegorzem na przyjazd pociągu. Jest! Przybył nawet punktualnie. Już planujemy, gdzie wsiadać i pojawił się jednak mały problem. Pierwszy wagon naszego pociągu okazał się być wagonem sypialnym zdążającym do Odessy. To trzeba do ostatniego. No tak, ale pociąg, będzie zaraz rozdzielany.
- Panie kierowniku, gdzie mamy wsiadać z rowerami?
- Tu, do tego wagonu, bo będzie ostatni.
To wsiadamy. I co? Kolejarze pomylili się i rozłączyli skład w złym miejscu. I nagle nasz wagon okazał się przedostatni. Rozpoczął się Meksyk. Pasażerowie z wagonu za nami w panice przesiadali się do odłączonych wagonów. A okazało się, że niepotrzebnie, bo obsługa stacji przy akompaniamencie popularnych przekleństw odpięła za chwilę ten pomylony wagon i przepięła go do właściwego pociągu. A my już ze spokojem rozpoczęliśmy podróż do Stalowej Woli
z naszymi rowerami w ostatnim przedsionku ostatniego wagonu w składzie pociągu.
Przez Lasy Janowskie
Do stacji Stalowej Woli Rozwadów przyjechaliśmy w południe. Zrobiliśmy małe zakupy wody oraz prowiantu i wyruszyliśmy w kierunku lasów. Pogoda idealna - słońce chowające się raz za razem za chmury, lekki wiatr. W tak pięknych okolicznościach przyrody przejechaliśmy ok. 20 km. I nie spotkaliśmy ani żywej duszy po drodze. Ani pieszego, ani grzybiarza, ani rowerzysty. W pewnej chwili Grzegorz nawet zauważył wielką sowę, pewnie puchacza, który majestatycznie przeleciał nam przed nosem w poprzek drogi.
Piękną jazdę zmącił nam daleki odgłos grzmotu. Uła, będzie niedobrze. Może burza przejdzie bokiem, ale trzeba się nastawić na przygody.Jak ciepły deszcz...
Teraz już wiem, o czym śpiewał zespół New Life M. Doświadczyłem tego ciepłego deszczyku. Jednak nie udało nam się umknąć przed burzą i zaczęło padać. Na czas tego obfitego deszczu schowaliśmy się pod drzewa i jakoś przetrwaliśmy. Po pół godzinie przestało padać i ruszyliśmy dalej. Po burzy czuło się wokół zapach świeżego lasu. Ale najpiękniejsze było dopiero przed nami. Skorzystam z opisu http://www.roztocze.pol.lublin.pl/Roztocze/Lasyjkr.html

Imielty Ług

Rezerwat utworzony na terenie zajmowanym przez torfowiska, stawy oraz bory. Celem ochrony jest zachowanie obszarów rozległych bagien, zarastających zbiorników wodnych z rzadką i chronioną roślinnością. Centralną część tego obszaru zajmuje stopniowo zarastający staw, zbudowany niegdyś przy wykorzystaniu naturalnego zagłębienia terenu. Obecnie jest on podzielony groblą tworząc dwa zbiorniki. Teren ten skupia wiele gatunków flory i fauny. Naliczono 45 zespołów roślinnych i stwierdzono prawie 500 gatunków roślin naczyniowych, w tym 27 objętych ochroną gatunkową. Bagno Imielty Ług to także ważna ostoja ptactwa - zaobserwowano tu niemal sto gatunków ptaków. Rezerwat prezentuje wybitne wartości krajobrazowe z uwagi na rozległą powierzchnię torfowiska i stawów oraz interesujące formy rzeźby terenu.Coś wspaniałego. Przejechaliśmy groblą między dwoma stawami. W dali słychać było krzyk mew, w wodzie pluskały się ryby. Cudownie. Niestety, znowu zaczęło padać.


W krainie mgieł i bagien.

Na szczęście deszcz był znów ciepły, droga asfaltowa, a przed nami tylko 16 km. do stacji PKP. Niestety, z powodu deszczu schowałem mapę i nie skręciliśmy we właściwym miejscu. I tak z 16 kilometrów zrobiło się 26. Ale nie ma co żałować. Deszcz padając na rozgrzany asfalt, wywołał bajeczną mgłę, która snuła się nam pod kołami rowerów. Klimat jak w baśni. Spodziewałem się za chwilę zobaczyć jakiegoś smoka, czy innego Shreka. Dokoła dalej las, bagna i stawy. Spotkaliśmy też pierwszych ludzi, a właściwie tamtejszych. Po tej pięknej trasie dojechaliśmy na czas do dworca PKP w Zaklikowie. W sumie zrobiliśmy 53 km po lasach. Akurat.
Podróż powrotna szynobusem była już banalna, więc nie ma co pisać.

9 czerwca 2007

Czerwiec nie na siodełku

No to jest ciekawe, że w maju tylko raz się wpisałem. No ale za to trochę pojeździłem.
W maju miałem jeszcze jedną nieciekawą przygodę, kiedy wybrałem się na wieczorną przejażdżkę po burzy. Wszystko było pięknie do momentu kiedy chciałem przejechać przez odcinek drogi nieutwardzonej. Zakopałem się w błotnej mazi po osie i po kostki.
Troszkę mi zeszło zanim doprowadziłem maszynę do w miarę czystego stanu.
W zeszłym tygodniu oddałem rower do przeglądu gwarancyjnego, bo już na nim wykręciłem ze 300 km.
A co się jeszcze dzieje w czerwcu? Mam sesję i w ramach aktywności fizycznej codziennie jeżdżę rowerkiem na kosza. Nogi więc cały czas sprawne i gotowe do kolejnej wyprawy.
Pojutrze mam ostatni egzamin, to może troszkę popiszę o moich planach na czerwiec.

8 maja 2007

Majówka na Słowacji

Młodość? Chęć sprawdzenia siebie? Pokonywanie nowych wyzwań?
Pewnie wszystko po trochu spowodowało, że postanowiłem wyruszyć na tę szaloną wyprawę rowerową.

Przejazd
5:10 rano wyjeżdżam z domu. Jest już widno, ulice puste. O tej porze zawsze jest pusto, a szczególnie, gdy trwa długi weekend. Termometr za oknem nieubłaganie pokazywał zero. I niestety, naprawdę jest tak zimno. Dobrze, że w przypływie rozsądku nałożyłem jeszcze na siebie bluzę pod polar, bo ciężko byłoby mi dojechać na dworzec PKP. A bluzę zawsze można potem zdjąć i schować do sakwy. Czuję mroźny powiew wiatru na twarzy. Mam nadzieję, że większych przeszkód nie będę miał na drodze w kolejnych dniach.

5:30 jestem już na stacji. Pociąg odjeżdża za pół godziny. Kupuję bilet i transportuję się z rowerem do pociągu. Już wiem, że to przenoszenie sprzętu i bagażu po schodach będzie za każdym razem dużym wyzwaniem.
Na peronie stoi akurat kierownik pociągu.
- Dzień dobry. Jestem z rowerem do Krakowa, gdzie się mogę zainstalować?
- Na początku składu. Bo tył będzie odczepiany.
Na szczęście pociąg jest pusty. To, czego się trochę obawiałem, czyli usadowienie się w pociągu, przebiega bardzo sprawnie. Rozpoczyna się jazda do Krakowa.
8:28 wyjechałem z Szydłowca. Pociąg ma opóźnienie 20 min. Nie jest to dobra wiadomość, bo w Krakowie mam 19 min. na przesiadkę. Może nadrobi. Za oknem bezchmurne niebo. Piękne słońce, ale jest chłodno. A pociąg zwalnia. Niedobrze.

9:30 Kielce. Opóźnienie się zwiększa. Rozczepiają wagony. Trzeba będzie chyba poszukać innego połączenia z Krakowa. Ale nic to. Jakoś dojadę.

11:20 Do Krakowa Głównego przyjeżdżamy z 20-min. opóźnieniem. Ogłaszają, że Janosik do Zakopanego zaraz odjedzie. "Prosimy pośpieszyć się z przesiadaniem". Z pomocą innego cyklisty wyładowuję się z wagonu i biegiem na sąsiedni peron. Znowu schody! W dół, w górę, udało się! Jestem w wagonie bagażowym. Przede mną spokojna, 3,5-godzinna podróż pod Tatry.

14:00 Pociąg z Krakowa Głównego do Zakopanego zmienia kierunek jazdy trzy razy. W związku z tym pierwszy przedział jest przedziałem bagażowym i służbowym jednocześnie. Właśnie podróżuję sobie teraz z trzema kolejarzami, którzy wsiedli w Makowie i Suchej Beskidzkiej.
Ciekawy klimat i mieszanina gwary góralsko-kolejarskiej. Opowiadają sobie stare historie, jak pod Skawą ten pociąg, którym jedziemy zabił człowieka. Albo o tym, jak w l. 60-tych było zderzenie na torach i kierownikowi pociągu obcięło głowę, bo wychylił się zobaczyć, co się stało.

14:50 Jestem na miejscu. Pociąg przybył opóźniony kilka minut. Ruszam na nocleg. W mieście duży ruch, na ulicach pełno samochodów, na chodnikach potoki ludzi. Jadę z sakwami, więc nie da się swobodnie manewrować między autami. Pogoda jest słoneczna, ale wieje zimny wiatr. Najważniejsze, że nie pada.


Przez Tatry do Raju
12:00 Wyruszam na wyprawę. Jest środek długiego weekendu, więc na ulicach Zakopanego korki. Pogoda świetna - świeci słońce, nie ma wiatru i nie jest upalnie. Tu zresztą nigdy nie jest upalnie.

12:40 Skrzyżowanie z drogą na Murzasichle. 12 km za mną, w tym podjazd pod górę. Jestem ledwo ciepły. Ale będzie dobrze, tylko trzeba zrobić mały odpoczynek.

13:00 Góry, nasze góry. Piękne jesteście, ale dlaczego tak ciężko się wjeżdża? Te kilka kilogramów na bagażniku to jednak spore utrudnienie przy takich wysokościach. Pocieszam się, że na początku jest tak wysoko, a potem będzie już więcej w dół. Ten Wierchporoniec to chyba będzie najwyższy punkt - 1101 m. Wypiłem już cały bidon wody. Na szczęście mam jeszcze litr zapasów.
13:20 24 km. Łysa Polana. Z Wierchporońca było kilka kilometrów zjazdu po serpentynach. Jakie to jest piękne. Na granicy kupuję trochę koron i przekraczam przejście. Jestem w Słowacji. Pierwszy raz za granicą na rowerze. No nieźle.

15:00 Za mną już ponad 1/3 drogi, tzn. 34 km. Odpoczywam kwadrans na Zdziarskiej przełęczy. To drugi najwyższy punkt na trasie - 1081 m. Było ciężko wjechać. Czuję już zmęczenie i głód. Takie wzniesienia kosztują na pewno trochę energii. Ale teraz już raczej w dół.

15:40 48 km. Ale super! Teraz było z 15 km z górki! Ale co to będzie z powrotem? No cóż - to są góry. Raz w dół, raz pod górkę. Tym razem przede mną ta trudniejsza część.

16:00 50 km. Od ponad 2 km jadę pod górkę i nie ma końca. Masakra. Po obu stronach drogi cmentarzysko drzew powalonych przez wichurę w listopadzie 2004 r. Strasznie to wygląda, ale plusem są piękne widoki na Łomnicę i sąsiednie szczyty.

16:15 52,5 km. Rozpoczyna się zjazd. Mijam wlot Doliny Białej Wody Kieżmarskiej.

17:15 71,5 km. Przez ostatnią godzinę przejechałem prawie 20 km, ale było dużo z górki. Jestem już na Spiszu. Piękna okolica, szkoda tylko, że cały czas są pagurki. A między pagórkami rozsiane spiskie miasteczka. Uroczo to wygląda. W każdym miasteczku stoi stary kościół, a przy ulicy stoją cyganie. Ruch na drodze jest niewielki, a większość samochodów jest z Polski. W końcu na Słowacji dziś jest normalny dzień roboczy.

18:30 90,5 km. Jestem na miejscu. Teraz przyda się dobra kolacja i odpoczynek, bo jutro czeka mnie wyprawa do Słowackiego Raju.

Z Raju do Zakopanego
9:00 Wyruszam z powrotem do Polski. Leje deszcz. A przede mną cały dzień jazdy z przewagą drogi pod górę. No cóż, przyjmuję wyzwanie i ruszam. W sakwach 2 litry wody, 3 czekolady i stos kanapek. Jestem gotowy do walki z górami. Wczoraj chodziłem cały dzień po Słowackim raju. Niestety, nadwyrężyłem ścięgno w kolanie i boję się, że będzie mi to dokuczać po drodze. Ale póki co, jakoś jadę.

9:45 Pierwszy odpoczynek po pokonaniu spiskich pagórków. Deszcz nie przestaje padać, wieje wiatr, jestem przemoczony i zmarźnięty. Muszę szybko wsiadać na rower, żeby nie wychłodzić się. Damy radę!

11:30 27 km. Tempo wolne, a przecież jeszcze nie zaczęły się góry. Boli mnie kolano, to jednak duży wysiłek dla mojego ścięgna. Przez moment nie padało, ale nie za długo. Odpoczywam na przystanku autobusowym, a obok mnie bawią się cygańskie dzieci. Nie jestem rasistą, ale wolę szybko ruszyć, zanim zejdą się ich starsi pobratymcy.

12:30 37 km. Up, up, up. Od godziny jest jednostajnie pod górę. Nie za ostro, ale to jest jednak męczące. Na szczęście zaraz będzie dłuższy zjazd. Na nieszczęście zaczyna lać. Jestem solidnie przemoczony. Przy tej prędkości nie jest to przyjemne przeżycie. Już nie wiem teraz, co jest lepsze, czy rozgrzewać się przy podjeździe, czy marznąć przy zjeździe. Wjeżdżam w gęstą mgłę i muszę włączyć tylne światło. Szkoda, że nic nie widać, bo w pogodny dzien byłaby tu piękna panorama.

14:15 56 km, Zdziarska przełęcz - 1081 m. Za mną chyba najtrudniejszy odcinek, czyli podjazd na Zdziarską przełęcz. Właśnie przestało padać. Minęła połowa drogi, wypiłem już połowę wody i zjadłem połowę zapasów. Tempo jazdy jest wolne, ale naprawdę nie mam siły szybciej wjeżdżać.
Do tego jeszcze boli mnie kolano. Ale nie pękam. Będzie dobrze. Na moment nawet wyszło słońce. Nagrodą za ciężki wysiłek jest zjazd z przełęczy. Bez pedałowania rozpędzam się prawie do 50 km/h. Cudownie. Ten wiatr trochę mnie osuszy.

14:55 64,5 km. Łysa Polana. Wracam do Polski. Już tylko 24 km przede mną. Ale też najwyższy punkt na trasie - Wierchporoniec. Jest łatwiej, niż myślałem. Nawet sprawnie udaje mi się osiągnąć szczyt, choć muszę robić krótkie odpoczynki co kilometr.

16:30 80 km. Jestem już w Zakopanem. Za mną piękne dwa zjazdy. Jakie to jest piękne - tak mknąć wstęgą szosy w tatrzańskim lesie. To krótkie przeżycie rekompensuje trudy wspinania się pod górkę.

16:50 90,5 km. Udało się! Dojechałem, wróciłem! Mimo deszczu, zimna i bolącego kolana. Po ośmiu godzinach jazdy. Wygrałem!

21 kwietnia 2007

Tak sobie jeżdżę

Tak sobie jeżdżę. Dziś była mała wycieczka za miasto, na 31 km, na mapie zaznaczone na czerwono. Wiało mocno i pod wiatr było ciężko. Ale za to z wiatrem - bajecznie. Aż nie wypada napisać ile wykręciłem z górki, bo to już był teren zabudowany :)
To zielone, to poprzednia wycieczka.

20 kwietnia 2007

Dawno nie pisałem

Minęło kilka tygodni bez wpisu, a trochę się wydarzyło. Przede wszystkim zmieniły się plany wyprawy słowackiej. Ograniczy się tylko do 3-dniowego wypadu do Słowackiego Raju. Ale może dzięki temu pojedzie większa ekipa.
Od ostatniego wpisu byłem chyba tylko na jednej wyprawie w okolicach miasta. Pamiętam, że było słonecznie, ale bardzo wietrznie. Ja to mam takie szczęście, że kiedy mam czas na przejażdżkę, to wieje niemiłosiernie.
Dokupiłem mały gadżet - lusterko. Przydaje się na drogach publicznych, szczególnie w mieście.
Codziennie za to jeżdżę rowerem do miasta - na uczelnię, na próby chóru, na kosza i w innych sprawach.
Jutro sobota, szykuje sie znowu jakiś mały wypad za miasto.

25 marca 2007

W poszukiwaniu przedwiośnia

Dziś wybrałem sie na pierwszą wiosenną wyprawę, pierwszy raz na nowym rowerze. Przejechałem w sumie 37 km trasą na na przedmieścia. Egzamin sprzętu wypadł pomyślnie. Jedyną przeszkodą był silny wiatr.
Kilka szybkich uwag:
Koła 28 cali to jest to, choć na starej czechosłowackiej kolarce Favorit osiągałem lepsze prędkości. Ale chyba przyszedł czas na jazdę bardziej rekreacyjną, niż sprinterską.
No i jeszcze jedno - w ogóle nie czuję się zmęczony. Powoli można więc wykręcać więcej kilometrów.

23 marca 2007

Nie straszne mi błoto już

Bo mnie chronią nowe błotniki Orion, zainstalowane dzięki złotym rączkom Michała.
Teraz już mogę się wybrać na pierwszą wyprawę. I to chyba nawet jutro.
A, to przecież pierwszy wpis wiosenny, bo już przyszła!
Przedni błotnik:
I tylni:

5 marca 2007

Czuję ją, jest blisko

Wiosna, oczywiście. Im bliżej rozpoczęcia wiosennego sezonu, tym bardziej mój rower przechodzi od formy cross do formy trekking.
Zakupiłem byłem torbę na kierownicę z folią na mapę. Produkcja włoska, firma Benelli.

Oprócz tego taki drobiazg, torba - trójkąt pod ramę:
Jak widać w zbliżeniu, jest też koszyk na bidon i licznik, który przemontowałem ze starego roweru. Licznik zamontowałem centralnie, żeby mieć miejsce na kierownicy na lampkę. Ale lampka tam się nie zda, bo będzie świecić w torbę. Pozostaje tylko czołówka.
Podobno latarka czołówka nie spełnia wymogów kodeksu drogowego, bo świeci za wysoko. Ale z drugiej strony, ostatnio była nowelizacja prawa o ruchu drogowym, nakazująca jazdę na światłach cały rok. I tak to prawo znowelizowali, że rower nie musi mieć wcale światełka. Ot, wielka polityka.

W ramach szerszych przygotowań do wyprawy zaopatrzyłem się w inne niezbędne drobiazgi, jak palnik Campingaz mikro + kartusz oraz folię termiczna NRC.

A wiosnę, o której wspomniałem na początku, widać na powyższych zdjęciach. Już ich nie robiłem jak partyzant w garażu, ale przed domem.

24 lutego 2007

Plany, plany, plany


Planuję zatem wyprawę dookoła Tatr z odpoczynkiem w Slovenskim Raju. Ostatnio wspominałem, że chętna jest Hołka i Martens. Ale może też pojedzie Natalie, jeśli uzbiera kasę i impreza nie będzie za droga. Szkoda tylko, że Natalka nie może jechać na cały tydzień.
W każdym razie planuję. Puściłem już cynk do Pavla ze Spisskiej Novej Vsi, że być może się do niego zwalimy na kilka dni.
Mam nadzieję, że coś z tego wypali i pogoda nam dopisze.
Jak coś więcej będę wiedział, to dopiszę.

No to dopisuję: Ania chce z nami jechać.

22 lutego 2007

Nasza zima zła

W końcu to koniec lutego, jak by nie patrzeć. Ale mimo wszystko chciałbym, żeby już przyszła pani Wiosna, roztopiła śnieg, osuszyła słońcem roztopy i umożliwiła przejażdżkę rowerową.
Zamiast jazdy zajmuję się zakupami różnych akcesoriów turystycznych. Czekam np. na palnik do kuchenki gazowej. Przyda się na przygotowanie wyprawowych biwakowych kolacji.
Póki co na Słowację jest chętna Hołka (o ile będzie miała sprawne kolana) i Martens.
PS. Dziś zdjęcia nie ma, bo jest ponuro i zimno.

20 lutego 2007

Kolejne logo


Wyprodukowałem kolejne logo. Myślimy też o zamówieniu koszulek z nadrukiem.
Asia trochę narzeka, że na blogu niewiele się dzieje, że jest mało moich przemyśleń.
Hmmm. Właściwie blog nie miał być osobistym pamiętnikiem. To raczej kronika przygotowań do wyprawy rowerowej. Poza tym, w lutym można pisać tylko o wielkiej tęsknocie za wiosną, za warunkami do jazdy.
I jeszcze jedno. Powoli tworzy się w mojej głowie wizja wyprawy do Słowackiego Raju i dookoła Tatr w majowy długi weekend. Mam nadzieję, że znajdę jeszcze 2 chętne osoby.

17 lutego 2007

Logo

Tak sobie kombinuję jakieś logo naszej wyprawy. Może coś takiego?

7 lutego 2007

Sakwy

Żeby coś ze sobą wziąć, trzeba mieć gdzie to włożyć.
Sakwy tylne Crosso Classic mają pojemność podobno 50 l, a może i więcej. Powinno wystarczyć.
Ekipa wisełkowa zapewniała mnie, że są rewelacyjne i rok temu nie przemokły w czasie sztormu na Bornholmie.
Poza tym ten patent z gumką jest bardzo wygodny.

Sakwy puste.

Sakwy pełne.

Sakwy na rowerze.

Rower z sakwami.

Bagażnik


Żeby się wybrać gdzieś dalej, trzeba coś ze sobą wziąć.
Bagażnik jest aluminiowy, wytrzymałość 35 kg. Myślę, że wytrzyma. Bo gdzie na trasie znajdę spawacza aluminium?
No i jak widać, do bagażnika kupiłem lampkę. Taka zwykła na 3 diody z dużym odblaskiem.

6 lutego 2007

Kompletacja akcesoriów

Za oknem zima, na uczelni sesja, a ja kompletuję akcesoria.
Już zamontowałem bagażnik z lampką. Mam już sakwy.
Jak będę miał chwilkę, to wkleję zdjęcia.
A do wyprawy coraz bliżej :)

29 stycznia 2007

Na całej połaci śnieg.



Na całej połaci śnieg.
W przeróżnej postaci śnieg.
Na siostry i braci
Zimowy plakacik
Śnieg, śnieg...

Na naszą równinę- śnieg.
Na każdą mieścinę- śnieg.
Na tłoczek przed kinem,
na ładną dziewczynę
Śnieg, śnieg...



No i marzenia o wyprawie rowerowej oddaliły się na południe...

24 stycznia 2007

Z cyklu "Przyda się na pewno" - mapa

Dziś przyszła do mnie zamówiona mapa Rugii. Jest bardzo dokładna, 1:50 000. Pokazuje wszystkie obiekty geograficzne, drogi, ścieżki i domy. Oprócz tego jeszcze są zaznaczone Radrouten, w tym schwer befahrbar oraz Campingplatzen.
Nie da się pobłądzić.

A tak się prezentuje na moim gustownym dywanie:


Bardzo mnie korci, żebym ją trochę postudiował, ale jutro egzamin. Trzeba to będzie odłożyć i wrócić do książek.

22 stycznia 2007

A wszystko zaczęło się chyba w sobotę.

No bo właśnie wtedy stanął w garażu mój nowy nabytek:


czyli Kelly's Saphix Blue.
Nie ma żartów. Zdiagnozowana lekka cykloza.

PS. Tak naprzawdę wszyskto zaczęło się wcześniej. Od pomysłu - Wyprawa rowerowa na Rugię.
Termin - wakacje 2007. Skład - nasza banda Wisełkowa plus nowicjusze.
Tak, od tego się zaczęło. A potem... to już poszło. Downhill.

Piątek zły jest na początek...

... więc zaczynam w poniedziałek.