5 października 2014

360 km szaleństwa, czyli wycieczka sobotnia nad morze.

Mam spore zaległości na blogu. Czekam na jesienne, deszczowe dni, by opisać ze szczegółami wyprawę bałkańską. Mam zamiar napisać dwa słowa o moim nowym rowerze na ramie Surly LHT.
Ale zanim to nastąpi, pochwalę się wczorajszą szaloną wycieczką.
Zastanawiam, co jest w sumie najważniejsze. Czy pobicie życiowych rekordów długości i czasu jazdy? Czy walka ze swoimi słabościami, z powalająca sennością i zmęczeniem? Czy piękne krajobrazy? A może czas spędzony na bałtyckiej plaży w absolutnej samotności, bez śladu żywego człowieka po horyzont? Niepowtarzalny klimat jazdy w środku nocy na zmianę we mgle i świetle księżyca?