Route 2,917,204 - powered by www.bikemap.net
Dzień 7. Tuli - Lepetane 46 km
Rano przejeżdżamy po płaskim 6 km, a potem czeka nas 200 m podjazdu. Nabieramy wody od miejscowych, całkiem sprawnie zdobywamy górę i docieramy do granicy czarnogórskiej. Za przejściem jest piękny, długi, choć kręty zjazd z 900 m nad Zatokę Kotorską, czyli do poziomu morza. Widoki są bajkowe! Góry, które wcinają się w morze. Dzięki życzliwości ks. Dariusza, salwatorianina pracującego w Czarnogórze, mamy nocleg w opuszczonej plebanii w Lepetane. Dojeżdżamy do Kamenari i przepływamy promem na drugą stronę zatoki. Ks. Dariusz daje nam klucze do domu i możemy się rozpakować. Jesteśmy tuż nad wodą, szykujemy się do kąpieli, ale zaczyna padać, więc chowamy się do domu. Odprawiamy Mszę św. w kościele, robimy pranie, odpoczywamy, jedziemy na kolację do Lastvi, a wieczorem siedzimy długo nad Zatoką Kotorską.
Wypoczynek nad Zatoką Kotorską |
Rano po Mszy św. idziemy nad wodę i siedzimy pół dnia. Pływamy, skaczemy, opalamy się i wygłupiamy.
Po obiedzie jedziemy do Kotoru. Zwiedzamy miasto, katedrę, muzeum, robimy zakupy i rozpoczynamy podjazd na masyw Lovćen słynną drogą z 26 serpentynami. Trasa jest przepiękna! Z każdym podjechanym metrem wyłania się zza skał miasto Kotor, potem cała zatoka, potem okolica, a na końcu Adriatyk aż po hotyzont. Podjazd od Kotoru na wysokość prawie 1000 m n.p.m. zajmuje nam 2 godz. 40 min. Po drodze spotykamy dużo Polaków, którzy podziwiają nas i pozdrawiają. Robimy też oczywiście mnóstwo zdjęć w niezwykłej scenerii. W wiosce Njeguši jemy kolację w restauracji i szukamy noclegu. Po kilku km znajdujemy idealne płaskie, osłonione miejsce przy ruinach wioski.
Podjazd z Kotoru na Lovćen |
Dzień 9. Dugi Do - Bar 97 km
Dzień zaczyna się fatalnie, bo rano przy wyjeździe okazuje się, że Kaśka i Marcin mają flaka. Trzeba zmieniać dętkę i pompować. Jedziemy chwilę pod górę, a potem w dół do Cetynii. Z Cetynii jest znowu długi zjazd do Rijeki Crnojevići, choć droga fatalna. Rozpoczyna się rzeź dętek. Co chwile trzeba się zatrzymywać, bo Marcin i Wojtek łapią kapcie. To i tak nieźle, że dopiero dziewiątego dnia cieniutkie koła Wojtka od szosówki odmawiają posłuszeństwa. W Rijece Crnojevićy szukamy serwisu rowerowego, bo Szymkowi głośno trzeszczy korba. Znajdujemy tylko staruszka-inżyniera od rowerów. Ogląda rower, mówi, że na korbę nic nie poradzi i że trzeba naciągnąć szprychy, to nie będzie trzeszczeć.
Po obiedzie zjeżdżamy do Viprazaru. W oddali kłębią się burzowe chmury, ale do nas opady nie dochodzą. Planujemy dojechać do Baru, ale musimy pokonać 700 m wzniesienia. W planach mamy skrócenie drogi przez stary tunel kolejowy. Tunel faktycznie oszczędza sporo drogi pod górę, ale okazuje się kiepskim pomysłem. Z każdym kolejnym metrem zanużamy się w błocie zmieszanym z krowimi odchodami. Przy wyjeździe jesteśmy cali ubłoceni. W kiepskich humorach dojeżdżamy nad morze do Baru, gdzie zbieramy grupę. O zachodzie słońca kąpiemy się w ciepłych falach Adriatyku, a potem kręcimy się po mieście, szukając noclegu. Tubylcy wskazują nam ustronne miejsce w gaju oliwnym, gdzie rozkładamy się na nocleg bez namiotów.
Route 2,917,207 - powered by www.bikemap.net
Z racji ciężkich przeżyć poprzedniego dnia postanawiamy zrobić sobie dzień wolny. Wczesnym rankiem jedziemy na plażę. Reszta grupy rozkłada się na leżakach, a ja na lekko jadę zwiedzać Stary Bar. Przez cały dzień kąpiemy się, opalamy i leżakujemy. Wieczorem jedziemy na dworzec kolejowy, razem z rowerami pakujemy się do eleganckiego pociągu i jedziemy do Podgoricy. Płacimy 2 € za podróż i 4 € za rower. Po godzinie jazdy jesteśmy w stolicy Czarnogóry. Miasto nie jest szczególnie warte zwiedzania, więc jedziemy od razu w góry. Po 20 km jazdy przez odludne tereny dojeżdżamy do celu. Dziś śpimy obok mostu kolejowego na rzece Mala Rijeka na trasie Bar - Belgrad. Jest to najwyższy w Europie, a do niedawna najwyższy na świecie most kolejowy - 200 m nad lustrem wody!
200-metrowy most Mala Rijeka |
Dzień 11. Most Rijeka Mala - Mojkovac 82 km
Od samego rana świeci mocne słońce i czeka nas długi podjazd. Szybko psują się humory, bo po przejechaniu 2 km Wojtek łapie kapcia i do tego nie ma zapasowej dętki, bo jakoś zapomniał załatać dzień wcześniej, kiedy siedzieliśmy na plaży. Wojtek z Marcinem łatają dętkę, a reszta podjeżdża kawałek, by czekać w cieniu wiaduktu kolejowego. Po 45 minutach podjeżdża ciężarówka z chłopakami na pace. Miły kierowca postanowił ich podrzucić, by zyskali na czasie. Cała nasza siódemka pakuje się razem z rowerami i jedziemy pod górę krętą drogą. Na szczycie kierowca zabiera nas jeszcze do baru na zimne napoje, trochę z nami rozmawia i żegna się, nie chcąc przyjąć nic w zamian. Po półtorej godzinie ruszamy dalej. Jest upalnie, ale w jednej chwili niebo zakrywają ciemne chmury i nadchodzi burza. Zajeżdżamy do pierwszego napotkanego domu i prosimy o schronienie pod wiatą. W samą porę, bo zaczyna się ulewa. Gospodarz wyprowadza samochód z garażu, żebyśmy mogli schować rowery. Żeby nie tracić czasu szykujemy sobie obiad. Deszcz się wzmaga, walą pioruny a po chwili zaczyna nawet padać grad. Gospodarze rozpalają ogień w piecu i zapraszają nas do domu. Rozmawiamy o polityce, muzyce, sporcie i Ivo Andriću. Znowu przydaje się znajomość chorwackiego. Po 2 godzinach tego przymusowego odpoczynku ruszamy dalej do Kolasina. W sklepie przemysłowym znajdujemy dętki i kupujemy kilka na zapas. Niestety, nie dla Wojtka, bo takich cienkich nie mają. Szukamy dziś noclegu pod dachem, bo znowu zbiera się na burzę. Przed Mojkovacem widzimy garaż w budowie. Gospodarze zgadzają się, żebyśmy tam przenocowali.
Tu znaleźliśmy schronienie przed burzą |
Dzień 12. Mojkovac - Žabljak 72 km
W nocy nie padało i dobrze nam się spało. Do Žabljaka, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w hostelu zostało niewiele kilometrów. Za jednym razem przejeżdżamy do mostu Đurđevića na Tarze. To kolejny wysoki most w Czarnogórze, znany z filmu "Komandosi z Navarony". Niedaleko za mostem robimy postój obiadowy. Potem mamy już tylko jeden ostry podjazd i o 15:30 przyjeżdżamy na nocleg. Wynajęliśmy wcześniej apartament w hostelu na 3 noce. Warunki nie są rewelacyjne - 2 pokoje w starym drewnianym domu z kuchnią i łazienką. Pogoda się psuje i zaczyna padać. Spędzamy więc wieczór grając w kalambury i inne gry.
W drodze do Žabljaka |
Dzień 13. Wycieczka w Durmitorze
We trójkę razem ze Stanisławem i Szymonem idziemy na wycieczkę w góry Durmitor. Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu - Bobotov Kuk (2523 m n.p.m.). Durmitor przypomina trochę Tatry, ale góry są bardziej dzikie, jest mało turystów i mniej szlaków. Pół godziny zabrakło nam do szczytu, gdy przyszła burza. Chowamy się pod skalną półką, żeby przeczekać największe opady. Ponieważ burza nie przechodziła, rezygnujemy ze zdobywania szczytu i ruszamy z powrotem. Jest ślisko, droga po skałach trudna, ale szczęśliwie docieramy do hostelu. Wieczór znowu spędzamy miło na wspólnych zabawach, a nawet tańcach.
Wycieczka na Bobotov Kuk |
Dzień 14. Odpoczynek w Žabljaku
Cały dzień pada, więc śpimy i odpoczywamy. Kontaktuje się ze mną redaktorka z tygodnika Przegląd Katolicki i przygotowuję dla niej relację z wyprawy. Artykuł o nas ukaże się pod koniec lipca - dwie strony ze zdjęciami na rozkładówce. Wieczorem przygotowujemy wspólną ucztę pod kierunkiem mistrza kuchni Stanisława.
Królewska uczta |
Dzień 15. Žabljak - Osija 120 km
Po spędzeniu dwóch dni w Durmitorze ruszamy na przełęcz Sedlo - 1909 m, czyli najwyższy punkt na całej wyprawie. Jedziemy przez góry Durmitor, podziwiając bajeczne widoki. Tego dnia mieliśmy więcej zjazdów i planujemy zrobić jak najdłuższy odcinek do Sarajewa. Niestety, po kilkunastu kilometrach Marcin i Wojtek łapią gumę, więc przerwa na łatanie. Po przejechaniu kolejnego kawałka, Wojtek ma znowu przebite koło. Męczące jest to ciągłe czekanie. Ponury nastrój rekompensują wspaniałe zjazdy serpentynami przez tunele do kanionu Pivy. Obok wjazdu z Kotoru na Lovćen to najpiękniejszy fragment całej wyprawy. Wzdłuż Pivy dojeżdżamy do granicy bośniackiej i dalej jedziemy przez góry do Sarajewa. Tereny są zupełnie odludne, po prawej stronie góry, a po lewej przepaść. Jedziemy długo po zmroku, bo ciężko znaleźć kawałek ziemi na nocleg. Wreszcie odbijamy na dróżkę do wioski Osija i rozbijamy się na poboczu.
Na przełęczy Sedlo w Durmitorze (1909 m n.p.m.) |
Dawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń