Ruszamy o 8:00, tym razem w grupie czteroosobowej razem z Klaudią, Zuzią i Kamilem. Zuzia towarzyszy nam tylko kawałek na Gubałówkę, ale za to przed szczytem dołącza do nas Mateusz, który zaspał na 8:00.
Nie pada, ale jest zimno i wilgotno. W spokojnym tempie zdobywamy Gubałówkę, powoli zanurzając się w mgłę. Na szczycie nie ma turystów, co wcale nie dziwi patrząc na zachmurzone niebo i zamglone góry. Termometr w liczniku Mateusza pokazuje niewiele ponad 5 stopni ciepła (zimna?). Zakładamy na siebie wszystkie kurtki, czapki i rękawiczki i rozpoczynamy szaleńczy, mrożący krew w żyłach i wszystkie nasze członki, zjazd. Za Zębem mgła jest taka gęsta, że ledwo co widać przed nami. Zapalamy lampki rowerowe, żeby poprawić naszą widoczność. Po długich zjazdach rozgrzewamy się na podjeździe w Maruszynie. Chmury podnoszą się stopniowo i dokoła rozpościerają się piękne widoki. Żałujemy, że nie ma słonecznej pogody.
Następna wioska to już Ludźmierz. Modlimy się w Sanktuarium, ogrzewamy troszkę w kościele, jemy drugie śniadanie i jedziemy dalej do Nowego Targu. Następny przystanek na ogrzanie się i odżywianie to przydrożny bar szybkiej obsługi przy wyjeździe z Nowego Targu.
Zza chmur zaczyna przedzierać się słońce i robi się coraz cieplej. Do Szaflar jedziemy kawałek ruchliwą zakopianką, a dalej już starą drogą ze spokojnym ruchem samochodowym. Droga wiedzie lekko pod górę, ale nie ma wiatru i dobrze się jedzie. Mateusz zaczyna słabnąć i narzekać. Dla niego przejechanie ponad 50 km to wiekopomny wyczyn. Reszta grupy pogania go stanowczo i uczy jazdy jednostajnym tempem, prostoliniowo i siedząc na siodełku.
Rozgrzani jazdą pod górkę, dojeżdżamy do Zakopanego. Ostatni element podróży to lody, które nie zmieściły się w naszych żołądkach w Wadowicach. A w głowach rodzą się już pomysły na koleją wycieczkę naszej małej supergrupy rowerowej.
Wjeżdżamy na Gubałówkę, powoli zatapiając się we mgłę. |
Jesteśmy już na szczycie. Teraz trzeba dobrze się ubrać przed szybkim zjazdem. |