31 sierpnia 2012

Dzień 12: Przez Col de la Bonette

Francja
104 km
Na najwyższej drodze w Europie
Wstajemy o 6:00, jemy śniadanie i wyjeżdżamy o 7:15. Powoli zdobywamy przełęcz. Widoki zapierają dech w piersiach. Niebo jest błękitne, nie ma wiatru, jedzie się przyjemnie. Po obu stronach drogi pojawiają się stada świstaków, które nie płoszą się na nasz widok. Ostatnie 100 m. jest bardzo strome i musimy pchać rowery pod górę. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze, by zrobić zdjęcia na tle wielkich połaci śniegu. Powoli dociera do nas, że się udało! Zdobyliśmy Col de La Bonette, najwyższą drogę przejazdową w Europie! Wjechaliśmy rowerami z bagażem na 2802 m. npm. Mimo wczesnej pory na szczycie jest już kilku turystów, którzy głośno wyrażają swój podziw dla naszego wyczynu. Po zrobieniu zdjęć przy głazie-pomniku zostawiamy rowery na drodze i wchodzimy na punkt widokowy na szczycie (2862 m. npm). Jestem wyżej niż najwyższe szczyty tatrzańskie i do tego wjechałem tu rowerem. Niesamowite! Chwila jest tak niezwykła, że chciałoby się zostać w tym miejscu jak najdłużej.
Wreszcie zbieramy się jednak do zjazdu. Choć słońce już mocno świeci, zakładam kurtkę przeciwwiatrową i ocieplacze na kolana. Przed nami szaleńcza droga w dół. Czuję lekki dreszcz emocji. Wszak dokładnie w tym miejscu w 2008 r. podczas etapu Tour de France kolarz południowoafrykański Augustin nie wyrobił się na zakręcie i spadł w przepaść razem z rowerem. Na szczęście bez żadnych poważnych obrażeń. Widziałem to na żywo w Eurosporcie. Trzymając więc dłonie na klamkach hamulcowych ruszamy w dół. Prędkość błyskawicznie dochodzi do 50 km/h. Niestety na wysokości 2585 m. npm. nie udaje mi się wyrobić na ostrym zakręcie 180 st. Wylatuję z drogi i wpadam na kamieniste pobocze. Upadek, wywrotka, leżę w pyle drogi. Na szczęście rower jest cały i ja jestem cały. Wsiadam z powrotem i zjeżdżam dalej, tym razem już hamując przed każdym zakrętem. Po zjechaniu ponad 100 m. zauważam, że zgubiłem GPS-a podczas wywrotki. Zatrzymuję się i dostrzegam też, że muszę opatrzyć sobie kolano, które jest lekko otarte i krwawi. Zdejmuję sakwy i wracam 100 m. do góry po sprzęt. Znajduję bez problemu na poboczu. Oczywiście działa bez szwanku. Po takiej dłuższej chwili od wypadku zaczynam odczuwać ból kolana i ręki. Jednak mocno się potłukłem, ale nie przeszkadza to w jeździe, tym bardziej, że przez najbliższe kilkadziesiąt kilometrów w dół nie muszę w ogóle pedałować. Cały czas jadąc o wiele ostrożniej niż na początku drogi, docieramy do miasteczka Jausiers. Droga prowadzi dalej w dół, ale już o wiele łagodniej. Świeci słońce, ale wieje mocny wiatr w twarz, więc nawet nie czujemy spadku i musimy mocno pedałować, żeby utrzymać szybkie tempo. W Barcelonnette zatrzymujemy się na zakupy, a po kolejnych 7 km. robimy postój obiadowy. Po takich przeżyciach raczymy się gorącym francuskim przysmakiem z puszki. To nie koniec pięknych widoków na dziś. Dojeżdżamy do turkusowego jeziora Lac de Serre-Ponçon Zanim będziemy podziwiać ten cud przyrody, musimy wspiąć się 200 m. Wszystkie trudy tego podjazdu rekompensuje bajeczny widok jeziora i okolic. Jedziemy wzdłuż jeziora, a potem wzdłuż rzeki La Durance. W miasteczku Les Tourniéres zatrzymujemy się na kolację przy wodopoju. Po dwóch nocach na dziko będziemy dziś szukać campingu. Znajdujemy nocleg w Curbans po 13 km. Miejsce jest bardzo miłe, a do tego właściciel zaprasza nas do skorzystania z basenu! Oczywiście nie odmawiamy. Po takim niezwykłym dniu niezwykle miło się relaksujemy.

1 komentarz :

  1. Czytam i czytam o twoich rowerowych przygodach.
    W pierwszej chwili pomyślałam „Super, Miciek wjechał rowerem wyżej, niż Rysy”. A potem przeczytałam o twojej wywrotce i jejku, naprawdę przeszły mnie ciarki! Dobrze, że nic ci się nie stało.

    Naprawdę straszny z ciebie wariat, Padre! :)
    Pozdrawiam ciepło i wracam do lektury,
    Hołka

    OdpowiedzUsuń