3 grudnia 2013

Zakopane - Hel (i trochę z powrotem) - relacja

Pomysł wyprawy z Zakopanego na Hel wyszedł od Klaudii, która i tak w końcu nie pojechała w zaplanowanym terminie z powodu wesela w rodzinie. Z kilkunastoosobowej grupy chętnych ostała się piątka odważnych rowerzystów. Jak się okazało – była to bardzo optymalna konfiguracja i na trasie i na noclegach.
Pojechały więc dwie dziewczyny – Kaśka Agatka oraz trzech męskich członków wyprawy – StaszekSzymon ja. Ze Staszkiem byłem już dwa lata wcześniej na Camino Grande – wyprawie do Lizbony przez Lourdes, Santiago i Fatimę, dla pozostałej trójki to był debiut. Od pierwszego dnia okazało się, że i dziewczyny i Szymon dają radę, a nawet odsadzają weteranów. Do końca wyprawy ekipa jechała równo, co było wielkim plusem wyprawy.
Prognozy pogody były optymistyczne – przez 10 dni miało być bez deszczu i na szczęście sprawdziło się. Tylko noce, jak to w sierpniu, były chłodne.

Mapa pod tym linkiem
Zapraszam na szczegółową relację z wyprawy



Dzień I, Zakopane – Jordanów – Maków – Sucha – Jaroszowice, 97 km
Startujemy z Zakopanego o 9:00. Najpierw trójka – Agatka, Staszek i ja, po drodze zgarniamy Szymona, a w Chochołowie czeka na nas Kaśka. Debiutanci oswajają się z jazdą obładowanym rowerem. Pierwszy dzień jest łatwy – cały czas jedziemy w dół szybkim tempem. Czekają nas tylko trzy ciężkie podjazdy. Po każdej górce robimy krótkie postoje, a za Jordanowem jeden dłuższy z gotowaniem obiadu.
Na niebie kłębią się chmury, ale bez opadów. Po południu, gdy mijamy Zembrzyce zaczyna padać i musimy na chwilę schować się na przystanku autobusowym. O 17:00 docieramy na pierwszy planowany nocleg pod dachem w Jaroszowicach. Wszyscy mają siły, by jechać jeszcze ze 30 km, ale wolimy rozkręcać się powoli. Po kolacji robimy wieczorek integracyjny z czynnym udziałem ukulele. Debiutanci są pozytywnie zaskoczeni dobrą formą po przejechaniu tak długiego dystansu.

Wyruszamy na trasę

Dzień II, Jaroszowice – Alwernia – Olkusz – Złoty Potok, 119 km
Drugi dzień zapowiadał się jako trudniejszy. Już nie było tylko w dół, ale mieliśmy przejechać przez całą Jurę Krakowsko-Częstochowską, czyli teren mocno pagórkowaty. W nocy padał deszcz, ale ranek był już suchy. Po Mszy św. i śniadaniu z życzliwym i gościnnym ks. Proboszczem Józefem jedziemy do Wadowic. Po krótkim zwiedzaniu miasta i szybkich zakupach ruszamy w kierunku Wisły. Rzekę pokonujemy w Przewozie promem i za chwilę jesteśmy w Alwerni. Nawiedzamy zabytkowy kościół w Alwerni i jemy drugie śniadanie. Rozpoczyna się wymagająca jazda przez Jurę – dużo podjazdów i zjazdów, ale bardzo piękne krajobrazy. Sporo odcinków jedziemy przez lasy. Po 60 km docieramy do Olkusza, gdzie robimy przerwę obiadową. Chcemy dziś przejechać co najmniej 100 km, a nocleg planujemy pod namiotami. Za Ogrodzieńcem zaczyna się odcinek terenowy przez stary kamieniołom. Z daleka podziwiamy zamek Ogrodzieniec, później zamek w Mirowie. O zmierzchu jesteśmy w Złotym Potoku. Decydujemy się na nocleg półdziki – pod namiotami, ale z ciepłym prysznicem. To nie był łatwy dzień, czujemy to w nogach, ale od jutra będzie już mniej gór i chcemy przejechać jeszcze więcej. Kąpiemy się, jemy kolację i idziemy spać.

W okolicach Ogrodzieńca

 Dzień III, Złoty Potok – Gidle – Radomsko – Bełchatów – Drużbice, 110 km
Wyjeżdżamy przed dziewiątą, z dobrym nastawieniem, bo skończyły się górki. W ciepłych promieniach porannego słońca jednym skokiem w dobrym tempie dojeżdżamy do Gidli. Po drodze mijamy pieszą pielgrzymkę, jedną z trzech, czy czterech, które spotkamy tego dnia na trasie. W Gidlach zatrzymujemy się na zwiedzanie i Mszę św. w sanktuarium Matki Bożej. Spotykamy pielgrzymów, opowiadamy gospodarzom o naszej wyprawie, słuchamy różnych opowieści i nasz pobyt w Gidlach rozciąga się do prawie dwóch godzin.
Gidli jedziemy do Radomska na obiad. Naszą uwagę przykuwa szyld „tanie obiady domowe”. Tego nam potrzeba. Trochę na uboczu miasta znajdujemy restaurację, gdzie posiłki są zgodne z reklamą – tanie i smaczne. Po 45 minutach przerwy jedziemy w kierunku Bełchatowa. Kolejny punkt tego dnia to spotkanie z Kasią, naszą znajomą, która przebywa na obozie jeździeckim w stadninie koni Malutkie. Wpadamy z niezapowiedzianą wizytą ku wielkiej radości naszej koleżanki. Po podwieczorku z piernikami ruszamy dalej. Przejeżdżamy nad drogą krajową nr 1 i jesteśmy na terenie gminy Kleszczów – najbogatszej w Polsce. To da się zauważyć. Wszędzie czysto, schludnie, nowe ulice, chodniki, drzewka, drogi dla rowerów, dużo budowanych domków. Wszystko w sąsiedztwie największej w Polsce dziury w ziemi, czyli KWB Bełchatów. Nie ma chętnych, by wjechać na Górę Kamieńsk i popatrzeć z wysoka na okolice, więc jedziemy w kierunku Bełchatowa. Zjeżdżamy z ruchliwej drogi do lasu, a dalej do samego miasta jedziemy elegancką drogą dla rowerów. Robimy duże zakupy w dużym sklepie i jemy kolację w parku razem z oswojonymi kaczkami. Powoli robi się ciemno, mamy za sobą 100 km jazdy i czas rozejrzeć się za noclegiem. Dziś planujemy spać na dziko. Między Bełchatowem Pabianicami zjeżdżamy w boczną drogę. Znajdujemy ciekawe miejsce na biwak na łące nad rzeczką, osłonięte krzakami i sianokiszonką. Jest cicho i uroczo. Za zgodą gospodarza rozbijamy namioty, jemy kolację i udajemy się na zasłużony spoczynek.

Przeprawa przez rzeczkę na drodze do Torunia

Dzień IV Drużbice – Pabianice – Łęczyca – Kłodawa – Lubraniec, 151 km
Wstajemy wcześnie, żeby wyjechać o 7:00. Chcemy dziś zrobić więcej kilometrów, żeby jak najbardziej zbliżyć się do Torunia. Ranek jest mglisty, noc chłodna, namioty zwijamy mokre. Jedziemy szybkim tempem w kierunku Pabianic. W Konstantynowie Łódzkim robimy krótką przerwę z toaletą w gościnnym Urzędzie Gminy. Jest słonecznie, ale niestety, wzmaga się wiatr i jazda staje się uciążliwa. Mijamy obrzeża Łodzi i przejeżdżamy nad autostradą A2, wkraczając w ten sposób na północną stronę naszego kraju. Odwiedzamy archikolegiatę w Tumie pod Łęczycą, robiąc sobie powtórkę z historii sztuki. Spotykamy dziennikarza Radia Łódź, który wykazuje zainteresowanie naszą wyprawą i przeprowadza krótki wywiad z Agatką i Szymkiem. Za Łęczycą zatrzymujemy się w Królewskim Zajeździe na godzinny postój obiadowy.
Po dwóch godzinach poobiedniej monotonnej jazdy jesteśmy w Kłodawie. Zjadamy dobre lody i odpoczywamy kwadrans. Po kolejnych 2. godzinach zatrzymujemy się na pół godziny we wsi Boniewo na zakupy i kolację. Mijając stację paliw w Lubraniewie, dziewczyny rzucają pomysł kąpieli pod prysznicem. Zajeżdżamy więc na stację, dziewczyny pytają obsługę i już za chwilę ustalamy kolejkę do mycia. Na stacji spędzamy godzinę, ale za to wyjeżdżamy odświeżeni i w dobrych humorach. Dziś postanawiamy poszukać noclegu pod dachem, w stodole albo w garażu.
Ze stacji paliw ruszamy po zmroku, przydaje się moja mocna lampka przednia. Na szczęście nie ma dużego ruchu, więc bezpiecznie jedziemy w ciemnościach. Po kwadransie skręcamy w boczną drogę i pukamy do gospodarzy z pytaniem o nocleg w stodole lub garażu. Wskazują nam opuszczony dom na końcu wioski i podpowiadają, jak się dostać do wnętrza. Luksusów żadnych nie ma, ale jest ciepło i sucho, a tego nam było potrzeba.

Bombowa ekipa na poligonie przed Toruniem

Dzień V Lubraniec – Toruń – Chełmno 112 km
Wstajemy dość wcześnie, jemy szybkie śniadanie i o 7:30 wyjeżdżamy. Jest gęsta mgła, nawet zapalamy lampki rowerowe, żeby nas było dobrze widać. Po dwóch godzinach jazdy w Konecku robimy sobie krótki odpoczynek na drugie śniadanie. Ja przez całą wyprawę konsekwentnie nie kupuję wody butelkowanej. Piję tylko z kranu lub ze studni. Tym razem proszę o wodę (na posiłek i na zapas) w zakładzie fryzjerskim. Po kolejnej godzinie jazdy zjeżdżamy z głównej drogi w kierunku Torunia. Jedziemy przez poligon, odcinkiem terenowym. Już na początku jest bardzo terenowo, bo musimy przenieść rowery przez rzeczkę. W sumie przejeżdżamy 11 km po piachach i płytach betonowych. Na niektórych odcinkach jest ciężko i trzeba prowadzić rowery. Tuż po 12:00 jesteśmy w Toruniu. Zwiedzamy najpierw miasto na rowerach pod przewodnictwem Staszka, który tu studiuje. Potem zostawiamy wszystko u brata Staszka na starówce i dalej zwiedzamy na piechotę. Po obejrzeniu wszystkich możliwych zabytków i atrakcji oraz po obfitym obiedzie o 17:00 wyjeżdżamy z Torunia do Chełmna. Jedziemy bocznymi drogami i szlakami rowerowymi. W Chełmnie jesteśmy pod wieczór. Dziś mamy nocleg pod dachem, u księży pallotynów. Można więc zrobić pranie i porządki w sakwach.

Naprawa awarii w Puszczy Darżlubskiej

 Dzień VI Chełmno – Świecie – Osie – Wdzydze 112 km
Jest niedziela, więc rano idziemy na Mszę św. z parafią. Ks. Mirek gorąco nas wita i przedstawia jako wielkich bohaterów. Po śniadaniu pakujemy się i ruszamy w drogę. Najpierw przez godzinę zwiedzamy Chełmno,  następnie nad brzegiem Wisły podziwiamy najpiękniejszy widok na Świecie. Na moście w drodze do Świecia ma miejsce groźnie wyglądający wypadek. Agatka zaczepia kołem o barierkę i wywraca się uderzając w Staszka. Jest ból, krew, łzy, ale po 10 minutach opatrywania jedziemy dalej. Na szczęście kontuzja nie okazuje się groźna. Za Świeciem wjeżdżamy na przepiękne tereny Szwajcarii Kaszubskiej. Jest dużo lasów i lekkie wzniesienia. W Śliwicach robimy przerwę na obiad. Asfaltu z każdym kolejnym kilometrem jest coraz mniej, a coraz więcej piachu. Tempo i atmosfera siada. Od czasu do czasu musimy przepychać rowery po piachu. Za wsią Łąg skręcamy w złą drogę, wjeżdżamy na czyjeś podwórko i trzeba się wrócić. Na szczęście niedługo, ale po piachach. Robimy sobie pół godzinny odpoczynek przy pięknie zachodzącym słońcu. Dojeżdżamy do rezerwatu „Kamienne kręgi w Odrach”. Niestety, jest już po 19:00 i rezerwat jest zamknięty. Oglądamy tylko co się da przez ogrodzenie. Przed nami jeszcze kilka km ciężkiej jazdy po piachach. Kasia ma lekki rower i bagaż, więc wyrywa do przodu. Stawkę zamyka Agatka, której rower najmocniej grzęźnie w piachu. Wreszcie pojawia się dobry asfalt. Przyśpieszamy i jedziemy na nocleg. W ciemnościach rozbijamy się na dziko nad jez. Czyste. Brzeg jest mocno zarośnięty, więc nici z kąpieli. Jemy kolację i pakujemy się do namiotów.

Dotarliśmy na Hel!

 Dzień VII Wdzydze – Kościerzyna – Ostrzyce 50 km
Po lekkim śniadaniu ruszamy z noclegu o 9:30. Jedziemy przez piękne tereny Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego, czyli lasy i jeziora. Za Kościerzyną przez moment jedziemy ruchliwą drogą nr 214 nad morze, ale szybko skręcamy do lasu, gdzie robimy krótki odpoczynek. Na koniec jazdy przed Ostrzycami jemy pyszny domowy obiad w restauracji nad jeziorem. Tuż przed 16 jesteśmy na noclegu w Ostrzycach. Dziś gościmy u p. Andrzeja Czaplińskiego, wielkiego sportowca, wielokrotnego mistrza Polski w chodzie sportowym, który był mistrzem dla mistrza Roberta Korzeniowskiego. Wnuk pana Andrzeja chodzi z Szymkiem do klasy, stąd nasza znajomość. Po rozpakowaniu się idziemy nad jezioro na krótką kąpiel w zimnej wodzie. Wieczór spędzamy w miłej atmosferze przy grillu, słuchając ciekawych opowieści mistrza Andrzeja i oglądając jego cenne pamiątki sportowe i historyczne.

Na sopockim molo

 Dzień VIII Ostrzyce – Kartuzy – Wejherowo – Jastarnia 100 km
Dzień zaczyna się niezwykle, podobnie jak wyjątkowo skończył się poprzedni. Wstajemy wczesnym rankiem i razem z panem Andrzejem idziemy wykąpać się w Jeziorze Ostrzyckim. Woda jest oczywiście chłodna, a nawet lodowata. Poranna mgła snuje się wzdłuż linii brzegowej. Gospodarz wchodzi do wody pierwszy bez żadnych ceregieli, bo codziennie od wiosny do późnej jesieni kąpie się wczesnym rankiem. Za jego przykładem wchodzi też nasza ekipa. Jak wszyscy, to wszyscy. Po pierwszym szoku organizm dostosowuje się do niskiej temperatury i jest nawet na swój sposób przyjemnie.
Po orzeźwieniu w wodach jeziora jemy śniadanie, żegnamy się nie bez wzruszenia z panem Andrzejem i po 9:00 ruszamy w dalszą podróż. Tego dnia mamy plan zajechać na Hel.
Pokonujemy piękną ziemię kaszubską. Po godzinie jesteśmy w Kartuzach. Za miastem znajdujemy dobre miejsce na odpoczynek nad jeziorem Wycztok. Tylko jemy, bez wchodzenia do wody i kąpieli. Może uda się dziś jeszcze wykąpać w Bałtyku? Między Kamieniem a Bieszkowicami jedziemy w ciemno, bo wszystkie dróżki leśne wyglądają podobnie i ciężko się zorientować nawet z mapą i GPS-em. Na szczęście wybieramy dobry kierunek jazdy. Za Nowym Dworem Wejherowskiem jest już dobra, asfaltowa droga i bardzo miły zjazd do Wejherowa. W mieście zatrzymujemy się na rynku i jemy lody na deser. Tempo jest całkiem dobre, a Bałtyk coraz bliżej. Wjeżdżamy do Puszczy Darżlubskiej i dokładnie w środku lasu następuje pierwsza i jedyna awaria na całej wyprawie. Pęka śruba od bagażnika Agatki. Naprawa zajmuje nam ponad godzinę. Na szczęście Agatka ma zapasową śrubę, którą tymczasowo przykręcamy bagażnik. Po wykonaniu prowizorycznej naprawy jedziemy do Pucka, aby kupić jakąś lepszą śrubę. O godz. 16:57 znajdujemy w Pucku sklep metalowy, otwarty tego dnia do 17:00 i robimy potrzebne zakupy. Jesteśmy przygotowani na sytuację, gdy prowizoryczne zamocowanie bagażnika urwie się. Na szczęście do końca wyprawy prowizorka wytrzymuje i bagażnik nie będzie wymagał już naprawy na trasie.
Pucku robimy ostatni postój na obiado-kolację i z nowymi siłami jedziemy w kierunku Półwyspu Helskiego. Za Puckiem pierwszy raz ukazuje się naszym oczom Zatoka Pucka. W Swarzewie nawiedzamy Sanktuarium Matki Bożej i za chwilę jesteśmy już na Mierzei Helskiej. Kierujemy się na koniec półwyspu, jadąc drogą dla rowerów i powoli dociera do nas, to co się stało. Udało się! Dojechaliśmy rowerami z Zakopanego nad morze! Jest ciepło i pięknie zachodzi słońce. Co chwilę zatrzymujemy się, by zrobić zdjęcie.
Gdy zbliżamy się do 100 km, zaczynamy szukać noclegu. W Jastarni zatrzymujemy się w małym ośrodku wczasowym i wynajmujemy domek na jedną noc. Po pobieżnym rozpakowaniu się, jedziemy na plażę od północnej strony półwyspu, by dotknąć prawdziwego morza. Szymek i Staszek chcą zrobić żart, udając, że mnie wrzucają do wody. Żart im się nie udaje, bo mnie naprawdę wrzucają w zimne fale. Jest śmiesznie wszystkim, oprócz mojego telefonu, który nie wytrzymuje takiego spotkania z morską wodą. Ponieważ i tak jesteśmy mokrzy, wchodzimy do wody na krótką kąpiel. Robimy pamiątkowe zdjęcia i wracamy do domku na kolację.

Śniadanie - niespodzianka w Stegnie

Dzien IX Jastarnia – Hel – Sopot – Gdańsk – Stegna 73 km
Wstajemy przed świtem, by obejrzeć piękny wschód słońca. Niestety, z powodu mgły nic nie widzimy i w złych humorach wracamy do domku. Z Jastarni jedziemy na koniec Mierzei Helskiej. Żeby nie wracać tą samą drogą, kupujemy bilety na statek do Sopotu. Mamy 1,5 godziny do wypłynięcia, więc jedziemy jeszcze na plażę i kąpiemy się w Bałtyku. Wracamy do portu i ładujemy się z rowerami na statek. Po przepłynięciu 22 km w 1,5 godziny wysiadamy na molo w Sopocie. Jest sporo turystów i zakaz jazdy na rowerach, więc musimy je prowadzić przez cały Monciak. Po obiedzie ruszamy do Gdańska. W szybkim tempie mkniemy przez Gdańsk po drodze dla rowerów. Jest spory ruch, na skrzyżowaniach przed światłami zatrzymuje się nieraz długi rządek cyklistów. Zwiedzamy najważniejsze zabytki – Pomnik Poległych Stoczniowców, Bazylikę św. Brygidy, Bazylikę Mariacką i Stare Miasto. Z Gdańska jedziemy do Mikoszewa. Drugi raz na wyprawie pokonujemy Wisłę promem. Na drodze z Mikoszewa do Stegny doganiamy, a potem wyprzedzamy skład wąskotorowej Żuławskiej Kolei Dojazdowej. Dziś znowu planujemy spać pod dachem, najlepiej w domku. Zatrzymujemy się w Stegnie blisko morza w Ośrodku Szkoleniowo-Wypoczynkowym strażaków-ochotników. Wydaje się, że czas zatrzymał się tu 30 lat temu, ale jest spokojnie i nie ma innych turystów.

Szczęśliwi, choć w depresji

 Dzien X Stegna – Elbląg – Buczyniec 77 km
Ponieważ osiągnęliśmy już nasz cel, czyli Hel, ostatnie dni wyprawy traktujemy wypoczynkowo. Wczesnym rankiem przygotowujemy ze Staszkiem niespodziankę dla całej ekipy. Najpierw jedziemy na zakupy, a potem smażymy dla wszystkich jajecznicę na bekonie z pomidorami. Po pysznej uczcie spędzamy cza na plaży kąpiąc się i opalając. Późno ruszamy w drogę, ale mamy wspaniały wiatr od morza w plecy, który pozwala rozpędzić się bez wysiłku do 30 km/h. Jedziemy przez Żuławy Wiślane, oglądając śluzy, stacje pomp i wrota na kanałach. W Elblągu zwiedzamy katedrę i oglądamy Starówkę, wciąż odbudowywaną po zburzeniu przez Armię Czerwoną w 1945 r. Po przerwie obiadowej jedziemy na Raczki Elbląskie, gdzie znajduje się najniżej położone miejsce w Polsce – poziom depresji wynosi -1,8 m p.p.m. Wiatr jest już słabszy i tempo jazdy spada. Jedziemy wzdłuż Kanału Elbląskiego, który niestety jest w remoncie, więc nie możemy zobaczyć, jak pracują pochylnie. Na nocleg zatrzymujemy się na ekskluzywnym polu namiotowym koło pochylni Buczyniec. Jest ładnie, przestronnie, WC, woda, prąd, wiaty, ochrona i wszystko za darmo, zbudowane za pieniądze unijne w 2010 r. Oprócz nas biwakuje tylko para turystów z Niemiec w camperze. Jedynym minusem są chmary komarów, przed którymi musimy ratować się skuteczną Muggą i dymiącymi spiralami.

Śniadanie koło pochylni Buczyniec

Dzień XI Buczyniec – Iława, Nasielsk – Kikoły 74 km
Mamy dziś ostatni dzień pedałowania przed powrotem do domu. Jedziemy przez Powiśle, podziwiając małe gotyckie kościółki i drewniane domy. Po kilkunastu kilometrach Szymon odkrywa stratę sandałów, które wypadły mu po drodze. Dobrze, że to koniec wyprawy, więc strata niewielka. Nad Jeziorem Płaskim robimy krótki postój na drugie śniadanie i udajemy się do Iławy wzdłuż Jezioraka. Na stacji kolejowej spotykam się z moim bratem stryjecznym Jankiem, i jego małżonką. Janek jest również sakwiarzem i ma za sobą wiele wypraw. Po pysznym poczęstunku ciastkami wsiadamy do pociągu osobowego i z przesiadką w Działdowie jedziemy do Nasielska. Z Nasielska mamy jeszcze kawałek do Kikoł, na działkę moich rodziców, gdzie dziś mamy nocleg. Rodzice goszczą nas na bogato. Wieczór spędzamy przy grillu i opowieściach z wyprawy.

Finisz w Warszawie

Dzień XII Powrót do Zakopanego
Po śniadaniu idziemy na spacer przez wąwozy nad rzekę Narew. Żegnamy się z rodzicami i jedziemy na stację kolejową w Kikołach. Kolejką podmiejską dojeżdżamy do Warszawy Gdańskiej. Mamy kilka godzin do odjazdu pociągu do Zakopanego, więc udajemy się na objazd stolicy. Zwiedzamy Nowe i Stare Miasto, Trakt Królewski, Łazienki, sejm. Jemy obiad i pakujemy się do pociągu. Po długiej, ale wygodnej jeździe późnym wieczorem jesteśmy w Zakopanem. Na stacji czekają na nas rodzina i znajomi. Dumni z udanej wyprawy witamy się z bliskimi i żegnamy ze sobą.

Wyprawa była naprawdę udana pod każdym względem. Przede wszystkim okazaliśmy się zgraną ekipą, z którą można jechać na krańce świata. Debiutanci okazali się silni w nogach i w głowie, pokonując bez problemu ponad 100 km dziennie. Brak opadów, poważnych awarii i kontuzji pozwolił nam zrealizować optymistyczny wariant planowanej trasy, co dało w sumie 1095 km. Przeżyliśmy wspaniałą przygodę i nabraliśmy smaku na kolejne wyprawy, może kolejnym razem do ciepłych krajów?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz