Zapraszam do lektury, jak przebiegała tegoroczna wyprawa rowerowa do Wilna.
DZIEŃ 0. Dojazd.
W ramach przejazdu z Lublina do Iławy otrzymuję od spółki PKP Intercity 80 darmowych minut. Na szczęście podroż z rowerem przebiega bez zakłóceń. Ładuję sie tradycyjnie na koniec pociągu. Cały wagon jest zajęty przez kolonistów jadących nad morze, więc nikt obcy się nie kręci.
W Iławie odbiera mnie mój brat stryjeczny Janek, także zapalony rowerzysta. Wieczorem razem z jego małżonką objeżdżamy jez. Jeziorak (niestety samochodem). Jest upalnie, temp. ok. 35 st. C.
DZIEŃ 1. Iława - Góra Dylewska - Iława 83 km
Do południa razem z Jankiem jeździmy po Iławie, oglądając obecne i przyszłe inwestycje. W porze obiadu, jak przystało na fanatyków dwóch kółek, oglądamy zmagania młodego Shlecka z Contadorem na trasie Tour de France.
O 15:00 razem z kolegami Jana jedziemy na wycieczkę. Naszym celem jest zdobycie Góry Dylewskiej (312 mnpm.), najwyższego szczytu na terenie całej północno-wschodniej Polski. Podjazd okazuje sie łatwiutki. Rozpalamy ognisko, ale zaraz zjawia się obserwator z wieży i każe nam je zgasić ze względu na zagrożenie pożarowe lasu.
Grilla robimy wiec na stadionie MOSiR w Lubawie. Wracamy do Iławy o zmroku.
DZIEŃ 2. IŁAWA - JEZ. TABORZ 63 km
Rano odbieram Joannę z pociągu. Jechała całą noc, także z kolonistami. O 12:00 odbieramy z pociągu Piotra i w komplecie wyruszamy na wyprawę. Zaczyna się chmurzyć. Janek podjeżdża z nami kawałek i wraca do Iławy, a nas dopada tuż za Iławą burza. Pada pierwszy raz od 2 tygodni, właśnie dziś! Chowamy sie na przystanku PKS. Gdy deszcz sie zmniejsza, jedziemy dalej. Jest trochę asfaltu, a potem dużo piachu po lesie. Trasa jest mocno terenowa, bo nie chcemy jechać ruchliwą droga nr 7. Po kilku ciężkich kilometrach wracamy na asfalt. Tuż przed zmrokiem dojeżdżamy na pole namiotowe nad jez. Tabórz. Jest ładnie i luksusowo - prysznic z ciepłą wodą i WC. Pod wiatą jemy kolację i idziemy spać. Woda w jeziorze ciepła, ale dziś wolę natrysk. Wieczorem przelotnie pada deszczyk.
DZIEŃ 3. JEZ. TABÓRZ – JEZ. RZECKIE 87 km
Ranek jest pochmurny. Wyjeżdżamy dość późno, bo już po 10:00. Jedziemy lasem, po piachu do Gietrzwałdu. Przy wjeździe do miasteczka, tuż przed sanktuarium dopada nas burza. Piotr z Asią kryją się w sklepie, a ja wysuwam do przodu i pędzę do kościoła. Jest tuż przed 12:00 i zostajemy na Mszę św. Później jemy domowy obiad i syci ruszamy dalej. Trasa jest pagórkowata i kilka razy przelotnie pada deszcz. Tempo jazdy jest spokojne (czyli wolne). W Klewkach robimy postój zakupowy. Postanawiamy dziś spać na dziko i szukamy dobrego miejsca. Znajdujemy ładną miejscówkę nad Jeziorem Rzeckim z dala od cywilizacji. Jemy kolację i troszkę pluskamy się w jeziorze. Zastanawiamy się, czy na takim odludziu noc będzie spokojna.
DZIEŃ 4. JEZ. RZECKIE – JEZ. RYŃSKIE 71 km
Noc przebiega spokojnie. Jedziemy do Biskupca, gdzie podziwiamy ładny ryneczek, a następnie do Reszla. Tam zatrzymujemy się na długo. Zwiedzamy zamek i jemy dobry obiad w restauracji. Koło zamku widzimy grupę niemieckich rowerzystów, których będziemy spotykać przez trzy kolejne dni w różnych miejscach. Z Reszla jedziemy do św. Lipki. Udaje mi się trafić na pokaz organowy o 15:30. Ze św. Lipki jedziemy drogą z kocich łbów przez Palestynę. Przed zmierzchem docieramy do Rynu. Nocujemy pod dachem na plebani u pallotynów. Dzięki temu można podładować wszystkie baterie.
DZIEŃ 5. JEZ. RYŃSKIE – JEZ. DEJGUNY 95 km
Dziś robimy piękny objazd Wielkich Jezior Mazurskich. Rano spotykamy znaną już grupę Niemców na rowerach. Z Rynu jedziemy do Mikołajek. Nad Jez. Mikołajskim robimy postój na drugie śniadanie, a Piotr kupuje sobie nowe pedały. Z Mikołajek jedziemy wzdłuż północnego brzegu jez. Śniardwy i dalej piękną trasą wzdłuż jez. Buwełno do Rydzewa. Łapie nas przelotny deszczyk, więc zatrzymujemy się na obiad. Przestaje padać i ruszamy dalej wzdłuż brzegu jez. Niegocin do Giżycka. Dojeżdżamy tam w dobrej porze, bo właśnie zamykają most obrotowy i po chwili obserwujemy jego działanie. Wyjeżdżamy do Giżycka i szukamy noclegu. Piotr i Asia są już wykończeni, a ja (jak zwykle) naciskam jeszcze na pedały i chcę jechać dalej. Nad jez. Dejguny znajdujemy urocze pole namiotowe za free. Po rozbiciu się kąpię się w jeziorze, bo woda jest cieplutka.
DZIEŃ 6. JEZ. DEJGUNY – JEZ. GOŁDAPIWO 98 km
Z pola biwakowego jedziemy lasami do Gierłoży, gdzie mieścił się Wilczy Szaniec. Spotykamy tam znowu znajomych niemieckich turystów. Ruszamy na północ, do Srokowa. Wspinamy się na Diablą Górę i oglądamy ruiny wieży Bismarcka. W Mamerkach nad. jez. Mamry zwiedzamy poniemieckie bunkry. W Sztynorcie Dużym myjemy się w luksusowych sanitariatach i jemy drogą i cienką pizzę. W Kruklankach oglądamy ruiny mostu kolejowego nad rzeczką Sapiną. Według mapy koło Kruklanek są dwa pola namiotowe. W rzeczywistości ich nie znajdujemy, więc szukamy miejsca na dziko. Niestety, dopada nas burza. Chronimy się w pensjonacie nad jez. Gołdapiwo i miła pani właścicielka pozwala nam się rozbić na trawniku, udostępnia prysznic i wiatę na jedzenie. Pod wiatą rozpalamy mini-grilla i jemy pyszne kiełbaski. Z powodu deszczu dziś nie ma kąpieli w jeziorze.
DZIEŃ 7. JEZ. GOŁDAPIWO – JEZ. CZARNE W SMOLNIKACH 96 km
Przejeżdżamy przez Puszczę Borecką. Po burzy las pięknie pachnie i paruje. Podjeżdżamy do Gołdapi. W Kiepojciach jemy obiad z własnych zapasów nad jez. Przerośl. Słońce mocno świeci i jest gorąco. Jedziemy skrajem Puszczy Rominckiej do Stańczyków, gdzie oglądamy słynne mosty nad Błędzianką. Dalej droga jest trudniejsza, pojawiają się suwalskie górki. Dojeżdżamy do jez. Hańcza i dalej do Smolnik. Rozbijamy się na dzikim polu namiotowym nad Jez. Czarnym. Na koniec dnia tradycyjnie kąpiemy się w ciepłej wodzie jeziora.
DZIEŃ 8. JEZ. CZARNE W SMOLNIKACH – JEZ. ŁUKSNIENAJ (LITWA) 94 km
Ze Smolnik jedziemy do Rutki-Tartaku. Zbiera się na deszcz i zaczyna wkrótce lać. Czekamy ponad godzinę na przystanku PKS aż troszkę złagodnieje opad. Ruszamy dalej w mżawce. Jedziemy ładną nową drogą do granicy. Na Litwie drogi są gorsze – poza głównymi szlakami nie ma asfaltu. Cały czas pada, więc droga robi się grząska. Za Kalwarią jemy na przystanku ciepły obiad z własnych zapasów. Przestaje padać. Droga do Olity jest w remoncie, więc szukamy objazdu. Nawiązujemy pierwszy kontakt z miejscową ludnością. Po rosyjsku dogadujemy się, że da się przejechać przez budowę. Jedziemy więc na zmianę po nowym asfalcie i piaskowym podkładzie. Nie ma żadnego ruchu, bo cały odcinek jest zamknięty. Zaczyna miło wiać w plecy i rozpędzamy się bez wysiłku do 25 km/h po pustej, szerokiej szosie. Przed Olitą szukamy noclegu nad jez. Łuksnienaj. Zachodzimy do gospodarzy i pytamy o możliwość rozbicia namiotów. Gospodarze okazują się wyjątkowo miłymi ludźmi. Pokazują nam piękne miejsce nad jeziorem i pomost z którego można wejść do wody. Po chwili gospodarz przywozi taczkami drzewo i podpałkę na ognisko. Pływamy trochę w ciepłej i czystej wodzie, rozpalamy ognisko i jemy kolację. Słońce zachodzi w pięknych barwach, a za chwilę wschodzi księżyc. Cudownie!
DZIEŃ 9. JEZ. ŁUKSNIENAJ (LITWA) – WILNO 120 km
Dziękujemy serdecznie gospodarzom i jedziemy w kierunku stolicy. W Olicie wymieniamy walutę i robimy zakupy w supermarkecie Maximus. Przejeżdżamy Niemen, płynący szerokim korytem. Ruch samochodów jest niewielki, a większość aut to Audi. Droga zaczyna się robić pagórkowata. Jedziemy przez lasy i obok malowniczych jezior. Słońce mocno grzeje, więc opalamy się po drodze. Przed wieczorem jesteśmy w Trokach. Oglądamy zamek, zwiedzamy miasteczko i ruszamy do Wilna. Pędzimy główną szosą 25 km/h, żeby dojechać na miejsce przed zmrokiem. Nocleg mamy zarezerwowany w schronisku młodzieżowym na Zarzeczu. Dojeżdżamy tam o 21:30. Jesteśmy wszyscy bardzo szczęśliwi. Udało się!
DZIEŃ 10. WILNO
Cały dzień zwiedzamy miasto. Najpierw obchodzimy wszystkie możliwe zabytki, a wieczorem objeżdżamy na rowerach. Jest sobota, więc Wilno tętni życiem. Spotykamy mnóstwo turystów, nie tylko z Polski. Taka wieczorna jazda rowerem po mieście to niezapomniane przeżycie.
DZIEŃ 11. WILNO – SZOSTAKÓW – JEZ. GAŁADUŚ 38 km
Pakujemy się i przed południem opuszczamy schronisko. Po drodze na dworzec zajeżdżamy jeszcze raz pod Ostrą Bramę i zwiedzamy cmentarz na Rossie. Ładujemy się do pociągu osobowego i jedziemy do Szostakowa. Początkowo planowaliśmy wracać od razu do Warszawy, ale wyprawa tak nam się spodobała, że nie chce się nikomu wracać, więc jeszcze pojeździmy. Wysiadamy więc w Szostakowie, żegnamy pociąg Hańcza do Warszawy i jedziemy szutrowymi drogami w kierunku granicy. Po drodze mijamy pozostałości po starożytnym grodzie nad rzeką Kirsną, skąd według badań historycznych wywodzi się mój ród. Próbujemy przejechać przez las do Polski nad jez. Gaładuś, ale miejscowi mówią, że się nie da. Skręcamy więc na Ogrodniki. Patrzymy z obawą na zachód, skąd nadchodzi burzowa chmura. Tuż za granicą zatrzymujemy się w gospodzie. W samą porę, bo zaczyna lać i grzmieć. Burza szaleje, a my jemy spokojnie bliny żmudzkie w sosie kurkowym. Po posiłku wychodzi słońce, więc jedziemy dalej do Dusznicy. Nad jez. Gaładuś panie ze straży granicznej podpowiadają, że w Żegarach można się rozbić na polu namiotowym. Jedziemy zatem wzdłuż brzegu i znajdujemy dobre miejsce. Wieczorem tradycyjna kąpiel w ciepłej wodzie.
DZIEŃ 12. JEZ. GAŁADUŚ – WIGRY – SUWAŁKI 53 km
Szybko się zbieramy i wyjeżdżamy rano, bo musimy być w Suwałkach przed odjazdem pociągu. W Sejnach jemy śniadanie i dalej przez Wysoki Most jedziemy na Wigry. Zwiedzamy klasztor i kąpiemy się w jeziorze. Woda jest czysta i ciepła. Mamy zapas czasu, więc opalamy się i ucinamy drzemkę. Jedziemy dalej przez Wigierski Park Narodowy do Suwałk. Nie czekamy na wagon rowerowy z Szostakowa, ale ładujemy się z rowerami do wagonu bezprzedziałowego na miejsce dla inwalidów. W całym składzie jest dużo rowerzystów, ale nie ma tłoku. To już ostatni etap naszej wyprawy.
W podsumowaniu można napisać to, co oczywiste. Wyprawa była bardzo udana, pomimo kilku chwil deszczowych. Udało nam się zwiedzić piękne zakątki Polski i Litwy, spędziliśmy bardzo miłe chwile. Okazało się, że nasza trójka stanowi zgrany i bezkonfliktowy zespół, za co jeszcze raz bardzo moim towarzyszom drogi dziękuję. A szanownych czytelników zapraszam na Warmię, Mazury, Suwalszczyznę i Wileńszczyznę, bo naprawdę warto.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz