20 lipca 2010

Go West! - zdjęcia


Niedługo wyruszam na kolejną rowerową przygodę, a póki co zapraszam do obejrzenia zdjęć z wyprawy wzdłuż zachodniej granicy.
Album pod tym adresem.

5 lipca 2010

Go West! - relacja

Pomysł na tę wyprawę zrodził się we mnie po zakończeniu poprzedniego sezonu. Skoro przejechałem już Polskę wschodnią oraz wybrzeże, przyszła pora na rajd wzdłuż zachodniej granicy. Do tego doszła chęć odwiedzenia dawno lub nigdy nie widzianej rodziny na krańcach zachodnich oraz perspektywa podróżowania niemiecką ścieżką rowerową wzdłuż Nysy i Odry. W ten sposób razem z drugim podróżnikiem współbratem Grzegorzem wybraliśmy się na tę rowerową przygodę.
Oto relacja z naszej podróży. Dla zwięzłości dodam już na wstępie, że mieliśmy każdego dnia wspaniałą pogodę. Ani razu nie padało, wiatr nie był męczący, czasem tylko rano było dość zimno.

Dzień 0
Lublin – Kamieniec Ząbkowicki PKP
Kamieniec Ząbkowicki – Ząbkowice Śląskie 18 km


Wczesnym, bardzo wczesnym rankiem, po Mszy św. o 4:50 wyjeżdżamy na dworzec kolejowy. O 6:12 odjeżdżamy pociągiem do Katowic. Nie ma wagonu rowerowego, więc instalujemy w przejściu się na końcu składu. Jest luźno i bez problemów. Z lekkim opóźnieniem dojeżdżamy do Katowic i czekamy na pociąg do Wrocławia. Jest strasznie zimno. Pociąg do Wrocławia jest zestawiony z ETZ i znowu bez problemu ładujemy się z rowerami, tym razem do przedziału bagażowego, gdzie na dobre trwa jakaś impreza jakichś licealistów. We Wrocławiu przesiadamy się kolejny raz do osobowego i w ten sposób po 12 godzinach w pociągu docieramy do Kamieńca Ząbkowickiego. Stąd już tylko ok. 10 km do naszego pierwszego noclegu w naszym pallotyńskim domu w Ząbkowicach Śląskich. Objeżdżamy i z grubsza zwiedzamy miasteczko i tak kończy się pierwszy dzień podróży.

Dzień 1
Ząbkowice Śląskie – Wałbrzych 68 km

Wyjeżdżamy punktualnie o 9:00. Dojeżdżamy po lekkich górkach do Bielawy i robimy dłuższy odpoczynek na drugie śniadanie nad jez. Sudety. Teraz zaczynają się schody. Od Pieszowic mamy długi i ciężki podjazd na Przełęcz Walimską. Nadspodziewanie spokojnie udaje nam się wjechać na górę, a w nagrodę mamy stromy zjazd do Walimia po kiepskim asfalcie i bruku. Z Walimia wspinamy się na koleją górkę i zjeżdżamy nad jez. Bystrzyckie. Podziwiamy tamę – dzieło niemieckiej myśli technicznej – i trochę odpoczywamy. Na koniec tego etapu mamy długi podjazd do Wałbrzycha. Przybywamy na miejsce wcześnie, bo już ok. 16:15. Dziś mamy nocleg znów w pallotyńskiej wspólnocie.

Dzień 2
Wałbrzych – Chmieleń 125 km

To był dobry pomysł, żeby jechać z gór nad morze. Dzięki temu na całej trasie jest więcej zjazdów, niż podjazdów. A szczególnie doświadczamy tego na trasie z Wałbrzycha. Dziś mamy do przejechania ponad 100 km, więc nie robimy zbędnych odpoczynków. Przez podjazdy i zjazdy docieramy do Parku Krajobrazowego Chełmy. Szukamy wygasłych wulkanów, ale się gdzieś pochowały. Wjeżdżamy do bardzo uroczego Wąwozu Myśliborskiego, który okazuje się niedostępny dla rowerzystów. Zsiadamy więc z naszych maszyn i wspinamy się po stromych ścieżkach. Okazuje się, że trzeba przenosić obładowane rowery nad powalonymi drzewami i przez strumienie, brnąć przez błoto i odganiać się od komarów. W zaistniałej sytuacji próbujemy trzymać fason, pocieszając się, że to świetna przygoda. Po kilku km takiej męczarni wracamy na asfalt i odechciewa nam się poszukiwać dalej wygasłych wulkanów w Górach Kaczawskich. Jedziemy dalej przez urocze tereny do Świerzawy i Wlenia. Zaliczamy kolejny Park Krajobrazowy, tym razem Doliny Bobru. Na koniec dnia od Pilchowic mamy kolejny ciężki podjazd do Wojciechowic i wreszcie docieramy do Lubomierza. Szukamy noclegu w mieście i poza miastem, aż docieramy do Chmielenia, gdzie zatrzymujemy się w moteliku.

Dzień 3
Chmieleń – Bogatynia – Zgorzelec 93 km

Wyjeżdżamy bardzo wcześnie, bo już o 8:00. W Gryfowie Śl. robimy zakupy na śniadanie, a jemy na skraju wioski Wieża. Kolejny postój robimy w zamku Czocha nad jez. Leśniańskim. Bardzo chciałem odwiedzić to miejsce znane z powieści i filmu „Tajemnica twierdzy szyfrów”. Oglądamy zamek, a następnie zaporę na Kwisie. Chcąc skrócić sobie trasę od zapory do Leśnej, ładujemy się w zarośnięte i strome ścieżki i trzeba zsiąść i prowadzić rowery. Z Leśnej jedziemy już do Czech. Jest lekki podjazd, a w dali widać piękne szczyty Gór Izerskich. To miło, że nie ma już granic i spokojnie możemy przejeżdżać z kraju do kraju. W okolicach wioski Řasnice pojawia się piękny, alpejski krajobraz i pasące się na hali owieczki. Brakuje tylko fioletowej krowy. Droga jest równa i mogę się rozpędzić z górki do 56 km/h. Ogrzani południowym słońcem wjeżdżamy do miasta Frydlant. Po krótkim odpoczynku jedziemy dalej do Polski. Przy wjeździe do Bogatyni widać ogromną dziurę w ziemi, z której jest wykopywany węgiel brunatny. W Bogatyni jedziemy najpierw do kościoła, aby odprawić Mszę św. Następnie udajemy się do mojego brata stryjecznego i jego rodziny na obiad. Bardzo się cieszę z tego spotkania, bo nie widzieliśmy się od prawie 30 lat, a jego dzieci nigdy w życiu nie spotkałem. Po pysznym obiedzie idziemy jeszcze na spacer po mieście i odwiedzamy moją siostrę stryjeczną i jej rodzinę. O 18:00 wyjeżdżamy na nocleg do Zgorzelca. Podjazd na górę Działoszyńską to jednocześnie pożegnanie górskiego etapu naszej wyprawy. Od jutra będzie już tylko płasko. W Zgorzelcu gości nas moja ciocia i jej synowie. Też się cieszę z tego spotkania rodzinnego, bo dawno się nie widzieliśmy.

Dzień 4
Zgorzelec – Forst – Brody 120 km

Rozpoczyna się płaski etap naszej wyprawy. Przekraczamy Nysę i od Görlitz jedziemy niemiecką ścieżką rowerową Neisse-Oder. Ale klasa! Równiutki asfalt, dobre oznakowanie, co chwila ławeczki i wiaty, piękne widoki i wiatr w plecy. Czego chcieć więcej? Jedziemy bez wysiłku ponad 20 km/h. Po drodze mijamy wielu niemieckich sakwiarzy i zwykłych rowerzystów, przeważnie w wieku emerytalnym. W Bad Muskau podziwiamy piękny park, a dalej uroczy krajobraz Wału Mużakowskiego. Po przejechaniu 100 km przekraczamy Nysę, wracamy do Polski i jedziemy na nocleg. Przez Bory Zielonogórskie docieramy do Brodów Żarskich. To klimatyczne miasteczko z częściowo zrujnowanym pałacem Brühlów. Nocujemy w uroczym gospodarstwie agroturystycznym u Ani.

Dzień 5
Brody – Gubin – Słubice – Słońsk 121 km

Dziś mocno wieje i jest zimno, ale staramy się jechać w szybkim tempie. W Gubinie robimy zakupy na cały dzień i przekraczamy granicę. Dojeżdżamy do Odry. Jest szeroko rozlana aż do wałów, wszędzie leżą worki z piaskiem. Na brzegu oprócz rowerzystów są też inni turyści, którzy podziwiają szeroko płynącą rzekę. Po drodze widzimy mnóstwo ptactwa wodnego pasącego się całymi stadami na rozlewiskach. A na wałach pasą się owce, krowy, kozy i podobne im zwierzęta. W Słubicach przejeżdżamy przez Odrę i jedziemy na nocleg do Słońska. Dojeżdżamy do granicy Parku Narodowego Ujście Warty. Praktycznie cały park jest pod wodą. Widać jedno wielkie rozlewisko szerokie na kilka kilometrów. W Słońsku nocujemy u p. Teresy na Puszkina. Wieczorem w ramach małego szaleństwa idziemy na kolację do miejscowej restauracji.

Dzień 6
Słońsk – Kostrzyn n. Odrą – Osinów Dln. - Cedynia 84 km

Po Mszy św. idziemy na głosowanie prezydenckie, jemy śniadanie i ruszamy. Przed wyjazdem z miasteczka wchodzimy na dach kościelnej wieży i oglądamy panoramę okolicy. Z góry widać, jak Warta rozlała się i podeszła do samych domów. Jedziemy dalej wzdłuż granic parku do Kostrzyna. Jemy obiad w McDonaldsie, zwiedzamy kostrzyńską starówkę i przekraczamy Odrę. Choć nie pada, to ciężko się jedzie, bo wieje wiatr wmordewind. W dół od ujścia Warty Odra płynie jeszcze szersza i mocno śmierdzi. Planowaliśmy przepłynąć promem w Gozdowicach, ale z powodu wysokiego stanu wody i zalania dojazdów prom nie kursuje. Dojeżdżamy więc do najbliższego mostu i wracamy do Polski w Osinowie Dolnym. Przy wzgórzu z pomnikiem bitwy cedyńskiej właśnie pakują się rycerze, którzy uczestniczyli w festynie z okazji dni Cedyni. Szukamy noclegu w okolicy. Niestety, gospodarstwa agroturystyczne są niedostępne, a hotel za drogi. W końcu znajdujemy kąt u ks. proboszcza na plebanii.

Dzień 7
Cedynia – Krajnik Dln. – Szczecin 101 km

Droga na początku biegnie przez las górkami do granicy. Zaopatrujemy się w medykamenty – Grzesiek na poparzenia słoneczne, a ja na bolący ząb (zapalenie korzenia). Robimy zakupy spożywcze na zapas i przez szeroką Odrę wjeżdżamy do Schwedt. Jedziemy dalej ścieżką Neisse-Oder. Dziś wiatr jest mocny, ale nie wieje prosto w twarz. Odbijamy od Odry na zachód i zwiedzamy niemieckie miasteczka. Na wysokości Szczecina odbijamy na wschód i polną drogą dojeżdżamy do granicy. Po polskiej stronie jest już ładny asfalt. Dziś nocujemy w Szczecinie w naszej pallotyńskiej wspólnocie. Ponieważ przyjeżdżamy dość wcześnie, mamy trochę czasu na zwiedzanie miasta.

Dzień 8
Szczecin – Anklam – Usedom – Świnoujście 163 km

Szalony dzień z najdłuższym etapem wyprawy. Świeci słońce i jest ciepło. Za Dobrą przekraczamy granicę i wracamy na ścieżkę rowerową Neisse-Oder. Trasa wiedzie asfaltem przez las, a następnie nasypem nieczynnej kolejki wąskotorowej. Po przejechaniu ok. 50 km orientuję się, że popełniłem błąd w obliczeniach i zamiast planowanych 120 km przejedziemy dużo więcej. Trochę to psuje nam humor i przyśpiesza tempo jazdy. Przed Anklam jedziemy groblą między pięknymi jeziorkami. Nie ma czasu na zwiedzanie, więc tylko pędem śmigamy przez Anklam na wyspę Uznam. Robi się coraz później, a do granicy daleko. Dopiero po 21:00 dojeżdżamy do Świnoujścia. O 22:00 przepływamy promem na wyspę Wolin i już o zmroku udajemy się na spoczynek nocny. Dziś mamy nocleg u ss. Uczennic Krzyża na Przytorze.

Dzień 9
Świnoujście – Wolin 63 km

Dziś dzień odpoczynku po wczorajszym morderczym etapie. Jedziemy do Międzyzdrojów, oglądamy Aleję Gwiazd, siedzimy trochę na molo. Z Międzyzdrojów jedziemy na najwyższy w Polsce klif Gosań i zjeżdżamy do Międzywodzia. Kąpiemy się w słońcu i brodzimy w Bałtyku. Na pożegnanie morza jemy rybkę w smażalni i jedziemy do Wolina. Do samego Szczecina jest za daleko, więc pakujemy się do pociągu. W Szczecinie nocujemy znów w pallotyńskiej wspólnocie i następnego dnia pociągiem wracamy do domu.

Jak zawsze pozostaje napisać, że wyprawa była udana. Szczególnie ze względu na pogodę i piękne krajobrazy. Nie zaliczyliśmy żadnej awarii, ani przykrego zdarzenia (poza bolącym zębem). Cudownie. Przez 9 dni przejechaliśmy prawie 1000 km w trzech krajach, w górach, na nizinach i nad morzem.